wsi i szukać i żądać wprost od ludzi, by mu ułatwili odzyskanie dachu, wmówić w nich, przekonać, że jest on gospodarzem w Zaolchniowie, że wreszcie za wolność tego Zaolchniowa (chociażby) należy mu się coś więcej niż brak domu i głupia tułaczka wśród zarośli nocą.
— Niedołęga jestem, nie oni winni, że patrzyli na mnie, jak na intruza, lecz ja, moja nieśmiałość i bierne poddawanie się losowi. A oto, co mi los szykuje — w samą noc Bożego Narodzenia — dzisiaj...
I znowu ogarnia pana Jacka dziwny smutek, bezwład. Głowę ma ciężką, oczy zmęczone. Powieki przymykają się, światełka w oddali nikną, zlewając się w jedną żółtą plamę kopcącego kaganka. Z szmerów nocnych wyłaniają się jakieś głosy jękliwe, przeciągłe, później głosy te cichną, odchodzą, znów wracają i znowu słabną, wreszcie panu Jackowi wydaje się, iż leży na nędznym barłogu w jurcie syberyjskiej, oświetlonej kopcącym kagankiem i słyszy, uprzejme, dobre słowa: „Na, na, pej Ku-jama prosi“.. Istotnie, jest do czego zapraszać! Taka podła herbata w pogiętej blaszance... Ale nie trzeba odmawiać.
Ku-Jama jest poczciwy, bo któżby to z obcych ludzi chciał pielęgnować zesłańca-Polaka, z którym się trudno porozumieć? A Ku-Jama to robi, choć przecie nikt mu nie kazał... Przyjął go, jak brata, do swej samotnej jurty rybackiej nad brzegiem jakiegoś jeziora i dzieli się z nim wszystkiem, czem może. I teraz, gdy pan Jacek zległ na barłogu, dotknięty ciężką chorobą, stary Chińczyk opiekuje się nim i troszczy się o jego zdrowie z wyszukaną czułuścią. Po niezliczone razy pochyla nad barłogiem swoją kanciastą twarz, a gdy widzi, że chory nie śpi, podsuwa mu kubek herbaty i mówi uprzejmie: „na, na, pej, Ku-Jama prosi..“ Poczem wydaje jakieś niezrozu-
Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/40
Ta strona została przepisana.