Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/41

Ta strona została przepisana.

miałe gardłowe dźwięki i zadowolony staje w drugim kącie jurty, rozstawiwszy szeroko nogi. Pan Jacek pije obrzydliwy płyn, herbatą zwany, i czuje, że dusi go zapach tranu, którym jest przesiąknięta mała jurta ubogiego rybaka. Zresztą piecze go w piersiach nieznośny żar, a czaszkę rozsadza ból okropny. Chce wstać, wydostać się z tej jurty na wolną przestrzeń, ale brak mu sił. Chce rozerwać na piersi koszulę, by wyszarpnąć z wnętrza piekielny ogień, ale ręka drży tylko i opada bezwładnie. I znów Ku-Jama nachyla się nad nim i wpija w niego skośne blade oczki, jakgdyby chciał go przeszyć wzrokiem i wyczytać w duszy zesłańca wszystko, cokolwiek on przeżył. Magle chwyta ze ściany jakiś przedmiot i wciska w rękę panu Jackowi: „Na, na, twój Bóg, twój Bóg mówi szybko, prostując się. „Twój Bóg“ — powtarza pan Jacek i przytula do ust, jak relikwję, mały woreczek ze szczyptą ziemi zaolchniowskiej i srebrny medalik z Bogarodzicą. Jedyne skarby zesłańca!.. Jakże pan Jacek jest wdzięczny Ku-Jamie za to, że zachował on te bezcenne skarby, umieszczając je nad barłogiem, gdy chory był nieprzytomny. Ale dobry Chińczyk nie wie, że w woreczku jest ukryta minjatura tej, która nie mogła być bogiem, choć była wszystkiem. — Och, Ku-Jamo — Ku-Jamo! — woła pan Jacek i zrywa się ostatkiem sił, przerażony. Oto Chińczyk rośnie, olbrzymieje, przeistacza się w bryłę kamiennego potwora roześmianego straszliwemi usty... A a! Sfinks...
— On widzi to, czego my widzieć nie chcemy, albo czego nie widzimy istotnie...
— Gdzie jestem? — uprzytomnia sobie pan Jacek. Wytęża wzrok i przekonywa się z trudem, że siedzi na śniegu zziębnięty i że jest pusto dokoła i cisza, choć w dali, we wsi, błyszczą roje światełek.