Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/47

Ta strona została przepisana.

Po chwili siedział pan Jacek na ławie, przy kominie, na którym palił się suty ogień, w jasnej, dobrze ogrzanej świetlicy. Obok niego stał Jerzejski z rękoma w kieszeniach. Był w szarej kurtce i długich butach. Paląc papierosa, patrzał z radością na wesołe oczy pana Jacka i na jego promiennie uśmiechniętą twarz.
Obok, w głębokim zydlu, siedział człowiek stary, zwiędły, z siwym zarostem, łysy. Miał wygląd poważny, chociaż postać jego zdradzała niezwykłą ruchliwość. W oczach, ocienionych okularami, widniała inteligencja i pogodny nastrój ducha. Prostota w ubraniu, brak w niem sezonowego kroju, tak zwanej ostatniej mody, świadczył, iż starzec ten ma zamiłowanie do pewnej swoistej wytworności. Ściskał on co chwila pana Jacka i radośnie zacierał ręce, kręcąc się na zydlu i wołając dyszkantem?
— Ot i Jacuś wrócił! No, no, no! Gdzie, kiedy, co, jak, a ot i wrócił. Panie Wielki, z Syberji wrócił do Polski! A tu już ani moskala, ani niemca — ni śladu, ni śladu. W tym roku byli u nas i bolszewicy, ale ich się zmogło.
Nagle krzyknął na środek świetlicy:
— Kaśka! Prędzej no dawaj z komory, co tylko po wieczerzy zostało. Franek, duchem samowar! A czy Ewunia śpi? — spytał bratanka.
— Przecie to noc, stryjku. Żona śpi — usprawiedliwiał się gospodarz przed gościem. Nie budziłem kobiety, bo i po co dziś. Niech się stryjko sam nacieszy takim niespodziewanym gościem. Kaśka i Franek ugoszczą, a potem trzeba spać.
— Rozumie się — potwierdził Ezop — Jan dobrze mówi... Oto śledź na stole, kapusta przyprażona. A racuszków tam nie zostało trochę? Ha? A barszcz z grzybami. Zwijaj