Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/48

Ta strona została przepisana.

się Franek! Kaśka, nie śpij, ino chleba daj, a ty Janie wódkę wyjm ze szafy — zakropić się warto. Najprzód dawać tu opłatki, żywo!.. Ej, Jacuś, czemuś ty odrazu nie przyszedł do nas na wieczerzę, jak Bóg przykazał?
— Nie wiedziałem, że was tu znajdę...
— Ano tak, widzisz, bo o starym Ezopie wszyscy już zapomnieli. Pamiętasz może przezwisko ze szkół? Ciebie przezywali Platonem, boś ciągle ideały snuł.
— A teraz stryjka nazywają tu mądrakiem — wtrącił Jan. — Bo i słusznie: na wszystko zawsze znajdzie radę.
Stary Jerzejski zaśmiał się.
— Ot, to mi mądrak dopiero, pleśnią obrosły! A pamiętasz, Jacuś, grekę, jakeśmy to trzepali Iljadę? Jeszcze czasem przypomnę sobie kilka wierszy o Hektorze i Hekubie, ale już słabo, słabo. Nie ta głowa, co była. A potem uniwersytet... Hej, hej! Boże miły, inne życie było... Tak, tak... Koleje mego nędznego życia nieciekawe, nie. Nas obu zły wiatr wywiał z kursów. Takie losy już...
Przy opłatku obaj starzy ściskali się serdecznie i płakali rzewnie, trzęsąc się ze wzruszenia.
Nakarmiony już i napojony pan Jacek ogrzewał się nietylko ciepłem ognia na kominie, ale i szczerą serdecznością tych ludzi. W takiej atmosferze spędzał dzieciństwo, młodość.. Z rozrzewnieniem patrzał teraz na Franka i przypomniał sobie, kiedy sam był takim „skrzatem“ wszędobylskim i ciekawskim. Franek zaś podparty na łokciu wytrzeszczał chabrowe oczy na przybysza z Syberji, jak na dziwo zamorskie i często szeptał do ojca z dumą:
— Aha! to ja go znalazłem, tatku, byłby zamarzł, żeby nie ja!