Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/49

Ta strona została przepisana.

Po wieczerzy Jan przynaglał domowników do snu ze względu na spóźnioną porę, wreszcie sam odszedł z Frankiem na drugą stronę domu.
Dla gościa Kasia posłała w świetlicy na szerokiej staroświeckiej kanapie, obitej kretonem w kolorowe kwiaty, z poręczami, sięgającemi połowy ściany. Nad kanapą wisiał duży orzeł biały na czerwonem tle, a po bokach dwa oleodruki, przedstawiające Kościuszkę i Poniatowskiego. Przed kanapą, na równie wiekowym stole, stała pękata lampa z rezerwoarem w kwiaty i ptaki, na kloszu wisiały jaskrawe motyle z bibułki, szkło zaś przykrywał włóczkowy pomarańczowy kanarek z zadartym dziobkiem. Stół był okryty szydełkową serwetą, po obu stronach lampy leżały patarafki różnych wyrobów i koszyczki zgrabne, w których piętrzyły się bajecznie kolorowe pocztówki. Małe niskie okna osłaniały firanki, robione widocznie na drutach. Za podwójnemi szybami zielenił się mech farbowany, na szybach zaś tkał przezrocze swe desenie — mróz. Na kołku wisiały skrzypce, po bokach znowu oleodruki. Pod jedną ze ścian stała skrzynia, przykryta kilimem, nieco dalej szafka z książkami, kilka krzeseł różnych, komoda rozwalista pod obrazem Bogarodzicy, na komodzie krucyfiks i święte figurki.
Pan Jacek przesuwał oczy z przedmiotu na przedmiot z uśmiechem rzewnym, jakby witał starych znajomych i przyjaciół. Wszystko dojrzał, każdy szczegół, który przeszłość przypominał, był mu drogim, na wszystko patrzał nie tylko oczami tęsknoty, ale i sercem, miłującem bezmiernie.
Cisza zaległa świetlicę, tylko ogień syczał w kominie i szept słów ludzkich włóczył się po kątach Czasem ćwierknął świerszcz, czasem wiatr mroźny rzucił w szyby