Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/52

Ta strona została przepisana.

nie śnią, lecz widzą. Kto śni, ten szczęśliwy, ale nie bardzo pożyteczny... A ot, panie Wielki, ja tobie, Jacuś, gadkę powiem...
Jerzejski zamyślił się, ale wnet podniósł czerwone powieki i spojrzał wesoło na towarzysza.
— Właśnie była tu w Borkowie dziedziczka, pani Strzemska Halina. Często rozmawiałem z nią, ona chodziła na spacery, a i ja wtedy mogłem łazić więcej. Czasem i do nas zaszła, bo lubiła mnie, że to jej o dawnych czasach rozpowiadałem dużo. Miła to była pani. Ale jak pogoda w marcu: to wesoła, jak ptak, to smutna, jak żałobnica. Lubiła po olszynach brodzić zaolchniowskich i borkowskich, kwiaty rwała pękami i zawsze była za kimś czy za czymś roztęskniona. Wyjechała z tych stron. Otóż pewnego dnia, po długiem niewidzeniu się z ową panią Strzemską odbieram od niej kartę z Rzymu z Bazyliką Ś-go Piotra. Mam ją nad łóżkiem. W karcie tej pisze mi pani Strzemska, że wyjeżdża za morza, w dalekie kraje, bo takich, pisze, jak ona nie potrzeba w Polsce nowej. Ona jest egzaltowaną idealistką, niepoprawną marzycielką, podczas gdy w Polsce potrzebni są ludzie czynu, ludzie o tęgich zimnych mózgach, ludzie pracy, poświęceń...
— Ja ją spotkałem! wybuchnął pan Jacek drżącemi wargami.
— Kogo?.. panią Strzemską?..
— Tak, w Port-Saidzie, w drodze mej do kraju.
— To chyba niemożliwe!
— Możliwe, bom ją spotkał przecie i mówiłem z nią długo, bardzo długo. Tak, ona kocha Podlasie. Prosiła, abym opisywał swoje wrażenia z Polski, z Borkowa i z Zaolchniowa. Dała mi adresy poste-restante.