Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/57

Ta strona została przepisana.

zesłańca. Gdy rozeszła się wieść o nim po okolicy, szlachta i chłopi odwiedzali często Jerzejki, otaczając przy lada sposobności miłego sybiraka i wypytując go bez końca. Wywiady takie męczyły pana Jacka, tymbardziej, że unikał on publicznych wynurzeń. Raczej wolał pytać, niż być pytanym, więc udawało mu się niejednokrotnie zwrócić rozmowę na taki temat, jaki w danej chwili najbardziej go zajmował. Z rozmów takich wyprowadzał wnioski częstokroć ciekawe i bolesne. Stwierdzał bowiem, że ludzie, z którymi się stykał, nie doceniali znaczenia chwili dziejowej i że ideologja zmartwychwstałej ojczyzny jest im daleka i niemal obca. Ci ludzie — myślał — nie wyzwolili się jeszcze z pęt egoizmu pierwotnego i sprawa Polski, sprawa całego narodu nie zajmuje ich wcale, a przynajmniej patrzą na nią przez dziwne jakieś pryzmaty. Czy reszta, która tworzy społeczeństwo polskie, taka sama?
Walczył ze sobą, aby nie poddać się apatji i nie dopuścić do serca zwątpienia. Starał się wmówić w siebie, że przecie ta garstka z Jerzejk, Zaolchniowa, Borkowa i innych okolic nie reprezentuje całego narodu, — mimo to jednak doznawał uczuć niemiłych i stawał się coraz bardziej ponury, skupiony w sobie. Zaczął powoli unikać ludzi a potem nawet unikał towarzystwa Ezopa.
Wśród długich i samotnych rozmyślań doszedł do wniosku, że ostatecznie musi się zająć sobą i resztę swego życia odpowiednio ułożyć. Przedewszystkiem pragnął wydobyć się ze wsi na szerszą przestrzeń, która pozwoliła by mu odetchnąć pełną piersią i czynić coś bardziej pożytecznego, niż zbieranie obserwacyjnego materjału do smutnych rozmyślań. Nie chcąc nadużywać gościnności Jerzejskich, wybierał się do Warszawy w celu