Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/58

Ta strona została przepisana.

poszukiwania zajęcia, czekał na odpowiednią chwilę. Pragnął jeszcze przed wyjazdem ze wsi otrzymać list od Strzemskiej i niecierpliwił się tym, że list nie nadchodzi.
Tymczasem wypoczywał, zbierał siły do przyszłej pracy, patrzał i słuchał. Po pewnym czasie spostrzegł z prawdziwą radością, że wśród drobnej szlachty, z której pochodził, tkwią głęboko patrjarchalne zwyczaje, nawet swego rodzaju patrjotyzm, nabyty tu po ojcach razem z zagrodami. Znał dawniej rodaków swoich wybornie a teraz widział, że pod wieloma względami nie zmienili się zupełnie. Po dawnemu pozostała w nich obok pieniactwa i chciwości nawet, obawa Boga i — poczucie własnego szlachectwa. Szlachectwem swem szczycił się każdy, wpisany w heraldyczne księgi, i to było jego dumą, ambicją, patrjotyzmem, a często wędzidłem złych instynktów. Właśnie ta tradycja odgradzała szlachtę od chłopów i budziła w niej pragnienia i ideje chłopom nieznane i niedostępne. Dlatego pan Jacek zaczął wierzyć w szlachtę i posiadał dla zagrodowców pewien kult odmienny.
Wtedy znowu zbliżył się do Ezopa i przypominał z nim czasy, kiedy obaj młodzi zapaleńcy starali się wciągnąć do konspiracyjnych swych poczynań ten lud braterski silny a butny, twardy w karku i wrogi względem wrogów.
Kiedyś podczas pogawędki o stosunku szlachty do do chłopstwa stary Jerzejski rzekł, klepiąc kolegę po ramieniu:
— Zbyt idealnie patrzysz na zagrodowców. Poprzedni ich zmysł praktyczny wyrażający się w sobkostwie i niechęci do czynów społecznych nie uległ żadnej zmianie,