Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/59

Ta strona została przepisana.

nawet dzisiaj, przeciwnie zaostrzył się bardziej i wyrodził się w brzydką dbałość o dobrobyt własnej kieszeni.
— To starzy. Lecz młodsze pokolenie, które miało możność kształcić się w szkołach? — zapytał pan Jacek, stropiony słowami Ezopa.
— Młodzi — odparł Jerzejski — wychowywali się jeszcze w pętach niewoli, najmłodsi zaś z jednej strony nie mają odpowiednich szkół w całem znaczeniu słowa, z drugiej — biorą pouczające lekcje od chłopów, którzy idą na pasku zbrodniczych przywódców i obrastają w pierze dobrobytu, kosztem społeczeństwa.
— Obowiązkiem waszym było nie dopuścić do tego! — zawołał pan Jacek.
Jerzejski spuścił głowę jakby zawstydzony, poczem odparł.
— Łatwo powiedzieć. Zresztą niewiadomo skąd i kiedy przyszła zaraza i ogarnęła wszystkich. Gdyśmy oczy przetarli, już zabiegi wydałyby się zbrodnią — takie są stosunki...
Pan Jacek zmilczał, ale sądził w duchu, że jednak nie należało opuszczać rąk bezczynnie wobec nadchodzącego zła, i że nawet teraz sprawa nie stoi tak źle, by uważać ją za przegraną.
Kręcił się więc po okolicy i, korzystając ze swej popularności, usiłował słowem gorącem a dostępnem dla wszystkich pobudzić ludzi do szerszego myślenia, do zwrócenia uwagi na sprawy ogólnonarodowe. Znajdował chętnych, przyznawali mu słuszność i pragnęli działać wespół z nim, tych jednak było niewielu. Reszta zaś, a przeważnie chłopi spoglądali na niego z podełba, nieufnie, jak na intruza, a gdy ich napastował, usiłując przekonać i zjednać, wymykali się i wręcz oświadczali, że