Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/60

Ta strona została przepisana.

osiągniętą wolność osobistą cenią nadewszystko i nie chcą słyszeć nawet o tem, aby było inaczej, niż jest. Dwory natomiast, w których za czasów niewoli kultywowano ideały patrjotyzmu, teraz, posądzane stale o zakusy pańszczyźniane, usunęły się na bok w biernem wyczekiwaniu. Wobec rozpanoszonej po wsiach wśród chłopstwa partyjności nieco światlejsza szlachta pochowała się po zagrodach w obawie, aby nie narażać się nikomu.
Mimo to, pan Jacek nie zniechęcał się, choć doświadczenie przekonywało go, że zamierzona przez niego praca na tym gruncie byłaby conajmniej bezowocna.
W pewnym czasie urządził z proboszczem kilka zebrań w rodzaju odczytów, uświadamiających społecznie i politycznie. Na jednem z takich zebrań wyłożył popularnie historję lat porozbiorowych i opowiadał o sposobach, jakich imali się zaborcy w celu zdławienia polskości. Słuchano go ze spokojem i z zajęciem dopóki żywo i barwnie przedstawiał wypadki na tle powstania. Gdy jednak potrącił o Syberję i cierpiących za sprawę narodową zesłańców, odezwał się z kąta głos urągliwy:
— Do ciężkich robót wysyłali moskale złodziejów, koniokradów i zbójów morderców, to i nie bardzo jest czem się chwalić.
Pan Jacek uśmiechnął się pobłażliwie, jął wyjaśniać różnicę pomiędzy zesłańcami politycznymi a przestępcami kryminalnymi, lecz spostrzegł, że wykład jego przestał robić wrażenie na chłopach i niecierpliwił ich. Co śmialsi przerywali mowę z wyraźnemi oznakami niezadowolenia, jeden zaś z pośród nich stanął tuż przed panem Jackiem i, zwracając się znaczącym ruchem ku zebranym, oświadczył: