Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/62

Ta strona została przepisana.

— Zniechęcisz się, bracie, — mówił. — Ja z nimi jestem dawno i najlepiej wiem, jaka wśród nich robota trudna, często niewykonalna. A teraz szczególnie, gdy do reszty ich obałamucono. Bożyszcze ich to pieniądz i ziemie dworskie. Szczęście jeno, że dotąd wiary w Boga nie tracą, ale u młodszych i to zaczyna się objawiać. Gdyby złe miało objąć lud cały, wówczas byłaby klęska ostateczna. Wszak są już głosy za tem, że szkoły powinny być bezwyznaniowe.
Pan Jacek przeraził się.
— Ależ to niemożliwe! — krzyknął. Toż to zaguba wszystkiego!
— Co prawda, — rzekł ksiądz — istnieje dopiero taka tendencja pewnej kliki. Ale bądźcobądź już to samo świadczy o tem, że złe się rozplenia. Mam tu na oku parę okolicznych szkół podejrzanych.
Pan Jacek wkrótce stwierdził, że proboszcz miał rację. W zastępstwie Ezopa Jerzejskiego, który należał do nadzorczej rady szkolnej na gminę zaolchniowską, odwiedził razem z proboszczem szkoły okoliczne i dwie w Zaolchniowie. Jedna z nich, prowadzona przez niejaką pannę Mikulską, wywarła na panu Jacku jaknajlepsze wrażenie. Panna Mikulska była pełna zapału i zamiłowania dla swego zawodu, czuła się doń powołaną i oddawała szczerze swoje zdolności i siły powierzonym jej dzieciom. To też łatwo zyskała sobie ich miłość i przywiązanie, nawet otaczano ją niezwykłą czcią.
Szkołę panny Mikulskiej stawiał proboszcz za wzór pod każdym względem, za co znowu oburzał się nauczyciel drugiej szkoły w Zaolchniowie, pan Filip. Ten młodzieniec, nazwany przez Ezopa Filipem z konopi Ożarczyka, wykazywał niezwykłą zarozumiałość, mówił po