Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/64

Ta strona została przepisana.

skie“; oraz — pożądanie dworskich majątków. Z czasem jednak nie przeszkadzało im to dorobić się znacznej majętności i opływać w dobrobycie.
Pewnego dnia pan Jacek, bawiąc w mieście powiatowem, ujrzał pana starostę rozpartego we własnym powozie i słyszał urągliwe głosy przechodniów:
— O, patrzcie jak se teraz paraduje! A kiedy się starał na starostę, to wymyślał na dwory, że powozami jeżdżą.
Stary zesłaniec był zgorszony, ale obserwował cierpliwie i wierzył w zmianę stosunków na lepsze.
Kiedyś znowu wybrał się z Ezopem do miasta powiatowego, trafiwszy kolejno na zebranie gminne, na którem wyłącznie miał głos poseł Ożarczyk, i na zebranie w Sejmiku, gdzie przeważała inteligencja na czele z dziedzicem z Warnowa.
Po skończonych zebraniach pan Jacek wszczął rozmowę z kilkoma chłopami, pragnąc dowiedzieć się jakie na nich wywarła wrażenie mowa posła i referat dziedzica z Warnowa.
— Jak młody dziedzic czytał, — rzekł jeden z chłopów — to nasz poseł słuchał se zadumany, słuchał, łypał oczami pewno z niewiadomości swojej, aż i kiwnął się raz i drugi niebożę. Boć łatwiej wystroić się jak pan, niż taki refyrot napisać. Musi Ożarczyk zmiarkował, że nie równać mu się z rozumem dziedzica z Warnowa.
— Pocóż więc wybraliście Ożarczyka do Sejmu i starostę na takie stanowisko? — zapytał pan Jacek.
— Ot! Kto wybierał? — sami się oni wspólnie wybrali. Swój swego znalazł. Starosta jest przebiegły: on dziś tak a jutro inaczej. W jaki bęben najgłośniej walą, to on za tym idzie i zawsze na trzech stołkach siedzi.