Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/70

Ta strona została przepisana.
IV.

Rozprężyło się łono ziemi i zadrżało twórczym dreszczem. Buchnęły z piersi gleby tchnienia pełne żaru, słodkiej tęsknoty i pożądania. W spazmie rozkoszy ziemia oddawała się słońcu, jego piekącym, zachłannym pocałunkom. Na ołtarzu natury, osypanym kwieciem i barwą, dokonywał się w kadzidłach odurzającej woni cud odrodzenia.
Olszyny zaolchniowskie i borkowskie rozkochały się w wiosennej światłości i w sobie, wydobyły z siebie wszystką krasę, jak dziewice, gdy stroją się na gody weselne, i otoczyły przezroczym bogactwem liści, przyprószonych kaskadą złotego pyłu słońca. U stóp ich leżał królewski kobierzec zieleni, przetkany misternie żółtemi gwiazdami jaskrów, kaczeńców. Płynnego złota pełno było w powietrzu — czarodziejska wiosna siała je przez błękitne sito, koronujące jego glorją wszystko dokoła.
Złote powietrze osypałą siwą głowę pana Jacka i wsiąkało w ciemnorudą Krznę, która, jak Czarny Dunajec górski, nabrawszy wiosennych wód i wiosennego wesela, szumiała buńczucznym pędem tuż koło stóp swego ziomka i czciciela.
Pan Jacek siedział na zwalonej olszy, zwisłej częścią pnia nad wodą. Patrzał na rzeczkę z jakiemś roz-