Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/74

Ta strona została przepisana.

Pan Jacek opuścił list na kolana, rękami objął skroń pałającą.
— Trzeci raz czytam — pomyślał — i to mnie zawsze przeraża. Szczególne. Jak ta kobieta mnie odczuwa i jak się w niej przedziwnie łączą subtelne kwiaty wykwintu z ostem kolczastym.
Zapatrzył się w bystry nurt Krzny i wyrzekł niemal głośno:
— Jakaś hypnoza, czy telepatyczne zdolności...
Zamyślił się, przygarbiony, z brwią sfałdowaną. Wziął list i przerzucał kartki.
— Dziwna, dziwna kobieta.
Zaczął znowu czytać:
„Chociaż z listu pana niewiele jeszcze wywnioskować mogłam, lecz przeczuwam sercem, że pan jest, tam u nas, trochę samotny. Ezop — to mało. Panu potrzeba kogoś o szerszym zakresie ducha i czynu i panu potrzebna jest większa perspektywa, niż Jerzejski via Zaolchniów-Borkowo. Chcę dopomóc panu, czem mogę. Posyłam panu list do Aleksego Mgławicza, mego znajomego i sympatyka. Ma on duże stosunki w Warszawie i on skieruje pana z pewnością na właściwe tory. Piszę do niego osobno, aby panu możliwie ułatwić spotkanie się z nim. Jest to idealista na gruncie pozytywizmu, praktyk, natura silna i pełna skoncentrowanej energji. Przytem jeden z tych, którzy umieją dopatrzeć się szakali nawet w apostołach cnoty i wielkiej idei, i potrafi obłudę demaskować. Przynajmniej takim był, gdy opuszczałam kraj. On się panu przyda, jako doradca i doda panu sił do nowych walk. Życie ich nie szczędzi. Ufam jednak, że zajaśnieją dla pana dni dobre, jeśli zechce pan płynąć z falą. Ale trzeba to umieć. W przeciwnym razie trwożyłabym się