Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/75

Ta strona została przepisana.

o pana serdecznie. Jestem wprawdzie daleko, na przestrzeniach oceanów, lecz intuicją i wyobraźnią sięgam aż do kraju i pana. Sprawia to moje przeczucie nerwowe. Proszę czasem wyczuć obecność moją przy sobie, gdyż jestem przy panu często“.
„Widzę pana niekiedy w perspektywie moich myśli, stojącego na pustyni i dźwigającego na ramionach Sfinksa. Dotąd nie ugina się pan pod nim, stojąc prosto i zwycięsko, jakkolwiek Sfinks jest za ciężki na pańskie nawet bohaterskie ramiona.
„Takie oto miewam wizje szczególne, o ile nie przykuwają mi wzroku i pochłaniają duszy całej odmęty moich wód drogich, wielkich rozkołysanych fal oceanu. Gdy one nade mną zapanują, wówczas jestem tylko im oddana niepodzielnie, z zachwytem duszy. Oddaję im myśl, tęsknotę i żar serca i to wszystko, co we mnie jest mną. A ląd tutaj jakiż przebogaty! Ileż tu cudów nagromadzonych, niby w skarbcu, niby w bajce! W dżungli na każdym kroku czai się niebezpieczeństwo i śmierć, ale w szacie, tkanej z uroku. Tu musiało być siedlisko Boga, zanim stworzył świat, więc tchnienie Stwórcy pozostało tu i trwa.
„Czy pan jeździł kiedy na słoniu, mając trawy prawie po jego grzbiet? Jest wówczas wrażenie, że się płynie po szumiącej, sypkiej i wonnej, szmaragdowej, kwiacistej arcy-fali prabytu, że się samemu jest bogiem. A czy był pan kiedy na brzegu skał, w które wali ocean spieniony orgją wściekłości, jakby chciał zdruzgotać ostrą potęgę kontynentu? Ja, a zdaje mi się, że każdy, kto obserwuje taką walkę, doznaje uczucia sympatji dla morza i rodzi się we mnie pewnik, że morze powinno zwyciężyć i że ten ląd opancerzony w czarne poszarpane