Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/78

Ta strona została przepisana.

— Ale tkwi wyobraźnią wśród nas i widzi zarówno dobro jak i zło, — rzekł pan Jacek. — Zresztą, o ile słyszę, zamęt pochłania kraj cały, niestety.
— Będziecie na wiecu Ożarczyka i starosty w Zaolchniowie? — zapytał ksiądz.
— Znam już ich tendencje z kilku poprzednich zebrań, — odrzekł pan Jacek, — lecz ciekawy jestem, jakie stanowisko zajmą tutejsi chłopi.
— Napewno Ożarczyk i starosta będą starali się dogodzić im i pobudzić ich najniższe instynkty, wię cmożna spodziewać się tylko zachwytu i nowych zawichrzeń, jako następstw.
Pomimo niepogody pan Jacek wybrał się na wiec. Ostry pył sypał na ziemię, jak awangarda słoty. Dął zimny, północny wiatr, strząsając na drogę lepką od wilgoci śnieżne płatki kwitnących wiśni.
W dużej izbie gminnej, przeznaczonej na zebranie, ludzi było jeszcze mało. Ożarczyk czekał na kilku przywódców z innego powiatu i na starostę. Poseł niecierpliwił się, bo nadchodziła burza, bał się, że mogła wiele osób zatrzymać w domu. Nagle lunął deszcz rzęsisty i falą przysłonił świat. Potoki wody spadły na ziemię, słychać było przemożny szum ulewy i bulgot wody w rowach przydrożnych. Odezwał się głuchy grzmot, huragan wichru uderzył w okna deszczem coraz obfitszym.
Ożarczyk klął, miotając się w bezsilnym gniewie.
— Nikt więcej nie przyjdzie na taki psi czas! — krzyczał rozzłoszczony.
W tej chwili właśnie wpadł do izby zmoknięty, cały ociekający wodą nauczyciel Zaolchniowski, Filip.
— Do djabła z waszemi wiecami! — wrzasnął od proga. Psu na budę się nie zdało! Zmokłem do nitki, a za to co? Trochę gadanych obietnic. Koszałki...