— No, no, cicho tam! — warknął Ożarczyk.
Nauczyciel otrzepywał się z wody z rozpłakaną miną.
— Cicho nie cicho, — odparł — każdy ma prawo mówić, co myśli. Musi nie bardzo potrzebny ten wasz wiec, kiedy i starosta nie przyjechał.
A w tem odezwał się organista:
— Starosta? Ho! ho! On modli się pod figurą, a djabła ma za skórą. Nie zawsze to samo w duszy, co w gębie. Taki starosta: dużo gada, a jak kobyłka u płota to go niema.
— Dycht, jak nasz poseł — zawołał nauczyciel.
Ożarczyk wściekły wypadł na środek izby.
— Coś śmiał powiedzieć? Co?
— O was! Proszę tylko bez tykania mnie. Za wielki byłby dla was honor. Rzekłem i powtarzam, że tu w Zaolchniowie toście głośni jak dzwon, potraficie gadać, dworom a księżom wymyślać, ale jak w Sejmie, to stulona gęba, kufa do zębów przyrasta, tylko w pierze obrastacie z pensji poselskiej i myślicie, żeście sam rząd. Za jenteligentny jezdem, żeby mnie nabierać.
Zaczęła się kłótnia, która pomimo „inteligencji“ Filipa i powagi posła wchodziła na tory pospolitych zwad chłopskich. Lecz w tej chwili zachlupało coś na rozmokłej drodze. Przyjechali oczekiwani przywódcy. Zwaśnieni umilkli, patrząc na siebie rozsrożonym wzrokiem.
— Czy zaczynamy? — spytali przybysze.m — Mało osób, niema starosty. Burza wypadła nie w porę.
— Djabeł pomagał, syknął Filip z konopi Ożarczyka.
Poseł błysnął oczami nienawistnie i wskazał go przybyszom.
— Tego trza od nas usunąć, niegodny i nieprzygotowany.
— Jak nieprzygotowany może być posłem, to ja tymbardziej partyjnikiem. A zresztą cholera na was wszyst-
Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/79
Ta strona została przepisana.