Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/80

Ta strona została przepisana.

kich. Mowy garnitur, buty, krawat, kapelusz djabli wzięli. Moja władza — to nadzór szkolny, powiatowy. Nie bojam się was, za jenteligentny jezdem, żeby z ludowcami trzymać. Dowidzenia!
Wypadł z izby i trzasnął drzwiami za sobą.
— Takich rozparzeńców, jak ten frant nam nie potrzeba, — rzekł jeden z przyjezdnych — chwasty się zawsze usuwa, jeśli plon ma być czysty.
— Oni swój plon uważają za czysty? — myślał pan Jacek, siedząc cicho w kącie.
Powoli przybywało ludzi i wreszcie wiec się rozpoczął. Przemawiali przywódcy z innych powiatów, przemawiał Ożarczyk, ale i ten i tamci zajmowali jedynie głos w sprawie reformy rolnej i wywłaszczenia dworów z ziemi. Jeden z przyjezdnych przywódców wołał donośnie:
— Polska jest nowa i Polska musi być nasza, chłopska. Kwita z panami! Obszarników nam nie potrzeba, szlachty też, ani ich heroldjów i herbów. Lud polski to grunt, nasze prawa są żelazne, bo my większość stanowimy. Polska jest ludowa, nie pańska, nie narodowa, nie księża i żydowska, tylko nasza, chłopska. Nasz musi być Sejm cały, nasz rząd i władza, i kierunek nad szkołami i panowanie. Lasy się upaństwowią, to będą także pośrednio nasze, dwory się rozparcelują między nas, bo panowie na małem nie poprzestaną i wyniosą się, a ziemia będzie dla nas. Księżom rogów się przypiłuje, usunąć ich trzeba od wpływów w szkole, żydów won! i spokój. Kto wyzwolił Polskę — my. Kto krwi za nią przelał najwięcej? My. Kto najwięcej ofiar poniósł? My. Czyja Polska powinna być?...
— Nasza! — huknął Ożarczyk, a za nim mnóstwo głosów.