Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/88

Ta strona została przepisana.

wasza buta niewytłomaczona i karygodna nowe nieszczęście na kraj sprowadzić może. Pan Ożarczyk, skoro posłem został, powinien dążyć do spójni narodowej, nie do rozłamu, powinien Boga o natchnienie ducha prosić, nie zaś szatańskich słuchać pokus. Pan starosta winien być polakiem-budowniczym, nie wywrotowcem-burzycielem. Idea szczytna krzewi się w słońcu, kwitnie i wydaje słodkie owoce. Wśród burzy rodzi się piołun, rozgorycza, truje i w końcu niszczy. O bracia, ocknijcie się! W waszych rękach spoczywa teraz dużo sił, użyjcie ich na cele moralne. Nie odcinajcie lekkomyślnie z organizmu Polski członków, które mogą jej dać twórczość i potęgę. Bądźcie mądrym narodem, nie tylko otumanionym oślepłym i pysznym tłumem — bo zginiecie!
Pan Jacek wzruszony, spłoniony rumieńcem zapału umilkł i cicho skierował się do drzwi. Nie chciał polemiki, nie miał sił na to, dławiło go uczucie, łzy czuł pod powiekami, bał się, by nie spłynęły.
W izbie panowało głuche milczenie. Rozstępowali się przed nim zebrani, tylko oczy wszystkich skierowane były na niego. Przy progu pan Jacek natknął się na starostę i Ożarczyka. Zmierzyli się wzrokiem. Była chwila, że pan Jacek przystanął, zatrzymały go ich oczy, wparte w niego. Wytrzymał ten wzrok butny, pełen jadu pana posła. Patrzyli na siebie. W izbie słychać było tylko oddech obecnych. Starosta powoli spuścił oczy, krwista łuna owiała twarz jego. Cofnął się lekko w tył, przepuszczając pana Jacka. Ożarczyk przymrużył źrenice, zwęził je w szpareczki, błysnął w nich zło śliwy płomyk szatańsko-drwiący. Usta mu dygotały z wściekłości. Pan Jacek nie odwrócił oczu od niego, przeszedł obok i przestąpił próg. Wówczas Ożarczyk złożył usta w potworny lejek i gwizdnął przeraźliwie, aż zadrżeli obecni.