Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/90

Ta strona została przepisana.
VI.

Tchnienie wiosny obudziło podlaskie łąki i zagaje; zatopione w kożuchach soczystych traw, w kolorowych wstęgach kwiecia, ożywione świergotem ptactwa i powodzią słońca młodego. Łany podlaskie głosiły maj w przyrodzie. Maj nastał cudowny, rozwity i bujny, radosny i uroczysty, a rozkochany w sobie, śpiewający hymny do Boga. Był trzeci dzień kwiecistego miesiąca. Gdy słońce wpłynęło na wyższe szczyty nieba lazurowego i ozłociło wszystko, z kościoła w Zaolchniowie jął wynurzać się wspaniały wąż procesji. Rozwijał się coraz potężniejszy jaskrawszy, buchający pieśnią pobożną. Na przodzie szły barwne chorągwie, niesione przez panny w krakowskich strojach, środkową, która dźwigała drzewce, otaczał niby wianek maków z amarantowych spódnic dziewcząt, trzymających białe i amarantowe szarfy. Przed chorągwiami wolno, majestatycznie płynął sztandar narodowy, z białym orłem, rozpiętym pysznie na purpurze. Sztandar łopotał dumnie i chrzęścił, dźwigany na ramieniu starego weterana z 63 roku, młynarza z Borkowa, Buszkowskiego. Bez jednej ręki niósł on jednak godło wyzwolenia ojczyzny z powagą należną i czcią, a zarazem z tą pewnością, że wybrano go słusznie do tego zaszczytu, że jemu tylko