Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/91

Ta strona została przepisana.

honor ten przypadł w udziale. Biała głowa starca wzniesiona była w górę, wiatr majowy rozwiewał mu włosy i brodę, ale nie gasił zapału w siwych oczach. Była w nich buta i wiara powstańca i szczęście, że oto doczekał cudnej chwili wolności ojczyzny i że w niej udział brać jeszcze może. Niósł swój sztandar, jak pomazaniec boży koronę. Wszyscy patrzyli na czoło procesji, wszystkich stary Buszkowski wzruszał i napełniał czcią niezwykłą. Nie był to już pierwszy obchód narodowy w Zaolchniowie, ale każdy poprzedni od czasu wolności witano tu z jednakowym entuzjazmem. Ten tłum różnorodny niosła naprawdę wiara i miłość ojczyzny. Wszystkich łączył jeden duch patrjotyzmu naprawdę szczerego i gorącego, wszyscy się czuli Polakami. Za sztandarem szły szeregi straży ogniowej zaolchniowskiej, w bronzowych bluzach, z toporami za pasem i w kaskach błyszczących. A dalej, za księdzem, postępowały szkoły z nauczycielami, ochrona zaolchniowska i tłum ludu rozśpiewanego, z nabożeństwem i — zgraje dzieci, zapatrzonych w łopocące chorągwie.
Po śpiewach kościelnych, czysto rytualnych, wzniósł się ze wszystkich piersi hymn narodowy: „Boże coś Polskę“ — i rósł, brzmiał potęgą niebywałą. Dreszcze wstrząsały ludźmi, bo to był śpiew drogi, tłumiony tak długo, — teraz razem z orłem wyfrunął w przestrzenie i hejnałem swym przebijał zda się strop niebieski.
Pan Jacek śpiewał pełną piersią i modlitwy dziękczynnej miał pełną pierś, w oczach ogień wielkiego wzruszenia, zachwytu. Za nim szło kilku obywateli ze dworów i szlachta zagrodowa, więc: Jerzejscy z Jerzejsk, Zaruccy z Zarucza, Kurowscy z Kurowa, Płudowscy z Płud, gromady szlachty zagonowej z różnych wsi i zagród i tłumy