Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/92

Ta strona została przepisana.

chłopów z okolic, — wszyscy zespoleni duchem jednej wiary, obudzeni nadzieją lepszej przyszłości.
Pochód szedł pośród wsi, aż dopłynął do szkoły. Tam przemówił pan Jacek w gorących słowach, wspominając Konstytucję 3 maja. Chciał mówić dłużej, lecz spostrzegł ruch jakiś w tłumie i usłyszał głosy niepokojące, burzliwe. A w tem do księdza, przy którym stał pan Jacek, podbiegł Ezop Jerzejski i szepnął wzruszony, zdyszany:
— Zawrócić pochód z powrotem, Ożarczyk, Starosta...
— Jest starosta? — spytał pan Jacek.
— Jest.
Nagle buchnął donośny okrzyk dwuch zlanych ze sobą głosów:
— Niech żyje Polska ludowa!
— Niech żyje lud!
— Precz z panami i szlachtą!
Chwila głuchej ciszy i — krzyk licznych głosów:
— Niechżyje Polska ludowa!
— Niech żyje naród polski! — huknął pan Jacek, a za nim Ezop, paru nauczycieli, cała szlachta zagrodowa i obywatele ze dworów.
— Niech żyje Polska narodowa! Niech żyje cały naród! — wołano wśród szlachty.
— Niech żyje Polska ludowa! — darł się piskliwy dyszkant Ożarczyka i wrzaskliwy organ starosty.
Machali czapkami nad tłumem, widać było ponad głowami ciżby zwichrzoną czuprynę starosty, błyskające białka jego oczu i — zajadłą twarz Ożarczyka, podobną do rozdrażnionego sępa.
— Niech żyje Polska ludowa! — wrzeszczeli chłopi podnieceni, skupiając się koło swoich przywódców.