Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/93

Ta strona została przepisana.

— Fora z panami, fora z księżmi, fora ze szlachtą! — ktoś krzyknął.
Ksiądz zeszedł z ganku szkoły i zawrócił w stronę kościoła. Zaintonował głośno pieśń nabożną. Lud, jak na komendę umilkł, natomiast najpierw kobiety podchwyciły melodję śpiewu i wnet runął chór całego pochodu, nutą przerywaną narazie, aż zlał się w jeden chorał zgodny i rytmiczny. Były jakieś szepty i ruchy wśród tłumu, ale na to nie zwracano uwagi. Pochód wtłoczył się w obręb muru kościelnego; nagle pieśń pobożna skonała pod gwałtownym wybuchem innego śpiewu:

„O cześć wam panowie magnaci...“

huczało teraz mnóstwo głosów podnieconych, gromkich, wśród których dwa dominujące zdawały się rozrywać piersi.

„Za naszą niewolę kajdany...“

grzmiało coraz donośniej z pasją, wydzierające jakby nienawiść z trzewi tych ludzi.
Ksiądz umilkł i śpiew kościelny nie próbował już zwalczać wyjącej gromady chłopów. Na twarzy proboszcza wystąpiły czerwone plamy, oburzenie było na wszystkich twarzach, pan Jacek był blady i dźwigał nogi, jak z żelaza. A pieśń płynęła już wezbraną rzeką tryumfu, obejmując połowę pochodu. Sztandar dygotał na ramieniu Buszkowskiego, weteran przyśpieszył kroku i, schylając sztandar przed drzwiami kościelnemi, wszedł do środka nawy. Za nim poszły wszystkie chorągwie i tłoczyła się grupa ludzi.
Ksiądz zatrzymał się chwilę i odwrócony do tłumu czekał, aż pieśń ucichnie, lecz tłum parł naprzód, śpiew potężniał. Wówczas pan Jacek nie wytrzymał, wyprostowany, groźny krzyknął donośnie: