Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/94

Ta strona została przepisana.

— Milczeć tam! Cicho! Do kościoła wchodzimy!
Głos jego dosłyszano w najbliższej grupie Ożarczyka i tym głośniej zawtórowały mu zawzięte słowa pieśni:

„O cześć wam kapłani, panowie... łajdacy, za kraj nasz krwią naszą zbryzgany...“

— Przekręcają słowa, — mruknął Ezop Jerzejski.
Procesja wtoczyła się do kościoła, pieśń jednak nie ucichała.
Proboszcz stanął przed ołtarzem i dopiero wówczas śpiew zaczął gasnąć, chłopi milkli strwożeni jeden za drugim, słychać było tylko głosy Ożarczyka i kilku nieustępliwych, którzy nie przestawali śpiewać.
— Cicho!.. cicho!.. — rozlegało się po kościele.
Po chwili parę głosów tylko utrzymało melodję, wreszcie i te ucichły.
Proboszcz zakończył uroczystość, poczem odwrócił, się od ołtarza i rzekł spokojnie, panując nad sobą:
— Ostrzegam i zwracam uwagę, że w obrębie kościoła i wewnątrz świątyni nie wolno śpiewać innych pieśni, oprócz rytualnych, czyli pobożnych, kościelnych. Dozwala się jedynie na hymny narodowe. Proszę, żeby dzisiejszy wyskok był ostatnim.
Zaległa cisza. Ksiądz schodził ze stopni ołtarza.
— My wiemy, co śpiewać, śpiewać będziemy to, co chcemy! — zawołał nagle Ożarczyk.
Ksiądz wzburzył się.
— Milczeć! Nie odpowiada się w ten sposób księdzu w kościele.
— Teraz my rządzimy, nie popy. Skończyły się wasze rządy. Precz z waszemi rządami! — ryczał Ożarczyk rozwścieczony.