Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/98

Ta strona została przepisana.

ogłuszony brutalnością, potem odrazu traktowany prawie z honorami, przeciera oczy ze zdumienia, patrząc szeroko na nowe dla siebie, niepojęte stosunki. Po kilku dniach znalazł nareszcie pokoik ciemny i nieproporcjonalnie mały, jakby więzienny, w najpodrzędniejszym hoteliku za sumę bardzo dużą, niemal niedostępną dla niego. Ulokowawszy się tam ze swoją skromną walizką podróżną, mógł nareszcie wypocząć i zebrać myśli, pogubione w chaosie wrażeń. Odpoczywał i zwiedzał Warszawę. Odszukiwał w niej dawne, pamiętne dla siebie miejsca.
Oczy starca płonęły ekstazą, że to już stolica wyzwolona, że owe lata czarne i straszne przeszły jak sen okrutny bezpowrotnie. Potężne wrażenie wywarła na nim cytadela. Przebył rok w jej murach. Przy krzyżu za poległych stary zesłaniec przeżywał chwile wielkiego wzruszenia. Na ustach miał modlitwę, w sercu ogrom wdzięczności za cudowny odwet dla tych potężnych duchów, których ból i łzy przedostały się do ponurych kazamat, by oto teraz zajaśniało nad kośćmi pogrzebanych męczenników słońce wolności. Inaczej w owych latach niewoli wyglądała cytadela, inaczej Warszawa. Więc starzec pochłaniał oczami znajome obwarowania cytadeli i stolicę, wyobraźnią swą sięgał daleko, dokąd ojczyzna dojść powinna. Często jednakże, pomimo promiennych myśli czoło jego posępniało, lecz przypisywał to własnemu przeczuleniu. Jakoś zdawało mu się, że inaczej powinno być tutaj teraz, niż jest. Miał wrażenie, że czegoś brak w ojczyźnie, co byłoby jej powagą i treścią, czego się spodziewał i niemógł doszukać. To go niepokoiło.
To, co widział i słyszał przez tych kilkanaście dni błądzenia po ulicach, dworcach, różnych spelunkach i przygodnych znajomych, zastanawiało go i dręczyło.