Po gwałtownym ataku płaczu Elża uspokoiła się, ucichła. Wtulona w kąt kanapki rozmyślała długo i poważnie. Rzecz cała po rozwadze wydała się jej mniej tragiczną, mnóstwo występowało szczegółów W obronie Tomka; Elża chwytała je skwapliwie, byle go oczyścić. Pomimo ciężkich przeżyć w swem krótkiem małżeństwie z Gorskim, młoda kobieta miała duszę nie zepsutą, ufną i bardzo łatwą do przebaczenia uraz, szczególnie ludziom kochanym. Nie chciała wierzyć w wyrafinowane kłamstwo u Tomka, jakkolwiek nie była tak naiwną, by ogólnie nie widzieć tej wady, szeroko wśród ludzi rozpowszechnionej. Tomek nie kłamie, tylko go coś poniosło — tłumaczyła sobie tolerancyjnie i całe zajście przypisała swemu fatum, które znowu się zbudziło i pokazuje pazury. Wierzyła święcie w istnienie tej tajemniczej a złej siły prześladującej ją od kolebki. W zeszytach swych i rękopisach pod tytułem: „Fatum,“ przygotowanych do druku, miała różne wiersze i odezwy do swego przeznaczenia; w jednych urągała z jego mocy, w innych błagała, by przestało nad nią czuwać. Gdy była szczęśliwą, zwykła mawiać: „fatum śpi — nie trzeba go budzić.“ Prowadziła na ten temat długie dysputy z Arturem Dovencourt-Houwe, który zasadniczo potępiał jej wiarę we własny fatalizm; gorszyła tem panią Urszulę, z jednym Tomkiem zgadzała się pod tym względem, gdyż i on wierzył w przeznaczenie i w zły los, prześladujący człowieka często niewinnego. Oto Fatum zemściło się i na nim. Elża broniła Tomka, a oskarżała Karolcię, będąc pewną, że scena w lesie — to wybieg tej dziewczyny w celu usidłania Tomka i zdobycia go dla siebie. Co on jej mówił, nie słyszała, płącz zaś panny Słupskiej mógł być rezultatem jego słów stanowczych a przeciwnych jej zamiarom. Elża zastanowiła się. Dlaczegożby Tomek miał odsuwać Karolcię? może on ją kocha, może on do niej pisywał z Mińszczyzny, może to było ostateczne porozumienie i dziewczyna płakała ze szczęścia na piersiach narzeczonego? Instynktownie Elża usuwała takie przypuszczenia, chociaż nie miała również pewności co do uczuć Tomka, bo ich nigdy nie wyznał, odgadywała je raczej intuicyjnie. Ale intuicja nie zawiodła jej nigdy, czyżby teraz?... Zresztą zachowanie się Toma względem niej, tak podczas zimy, jak nawet i od dnia wczorajszego dowodziło jasno, że jest nią zajęty, że ona jest mu bliska. Czyż byłby tak zmiennym? Wzmianka probosza o owej domniemanej białorusince zirytowała Elżę na krótko, wytłumaczyła to sobie złośliwością Poberezkich, mszczących się za Dziunia. Wiedzieli wszakże, kim Tomek jest zajęty; podwójną intrygą chcieli te zabiegi zmącić, bo i te jej zaręczyny...
Elża drgnęła, jakby nagle otworzyło się przed nią okno z przeszłości tak niedawnej, a mglistej, przez które spłynął blask jakiś uroczy i upojne wionęło ciepło. Mgnienie oka i znowu: Tomek.... las... Karolcia...
— Sama go o to spytam, — przemknęła myśl zbawcza.
Strona:Helena Mniszek - Verte T.1.djvu/102
Ta strona została przepisana.
X.