z serc żar radości. Obojętniejszych przenikał jednak dreszcz szczególny, jaki nawiedza ludzi wobec niepojętej lecz wszechogromnej potęgi. Ogarnąć i przeniknąć ją trudno, ale tajemnica niepokoi, gdy się widzi zapał i natchnienie tych, dla których jest ona prawdą. Tradycyjna wielkanocna pieśń, Alleluja, niezmiennie powtarzana przez pokolenia, budziła w najobojętniejszych nerw gorętszy i poszanowanie dla swej wiekowej tradycji. Ci, co chcieli ją analizować i istotę jej panowania odgadywać, w jej treści i melodji odczuwali przedewszystkiem majestat imponujący. I to jest właśnie jej siłą, jej wsadzą wszechmocną. Przetrwa nowe pokolenia, w nowe pójdzie stulecia zawsze niezgłębiona, zawsze niedościgła i nigdy nie dająca się zniweczyć, gdyż wiecznie mocarna, wiekuistą swoją trwałością.
Rozmyślając tak, szła Elża Gorska z boku procesji, wchłaniała w siebie przepyszny zespół podniosłego śpiewu z organem dzwonów, rozkołysanych zda się na kraj cały w królewskim wschodzie słońca.
Kaskady światła, jak niezmierne złote zalewisko, spadały na odkryte głowy, kąpiąc je w blaskach. Słońce ucałowało monstrancję, monarszą purpurę sypiąc na jej złoto, krzesząc iskry ogniste na ostrych iglicach jej gwiazdy.
Zagrały barwami chorągwie i wstęgi, rozjaśniły się porannym rumieńcem białe mury świątyni. Cały przestwór powietrzny rosisty i chłodny krasił i ogrzewał — bóg natury, słońce, i spływał deszczem promieni pod stopy — Boga świata.
Dwie, niezmożone w swej władzy, potęgi panowały tu wszechmocnie.
— Przetrwają wszystkich i tych, którzy wierzą, i tych, co nie wierzą, — wszystkie filozofje, analizy, debaty. Nie ostoi się nic przed ich koniecznością niezbędną, by istniał świat.
Elża nie spuściła głowy z pokorą, patrzało śmiało na ten tryumf nowego poranku, uwieńczonego przepychem wzniosłej modlitwy. W źrenicach młodej kobiety krystalizowały się wrażenia i skupiały uczucia w świetlane płomyki zapału. Unosił ją prąd wartki nie samej wiary, jako takiej, lecz raczej ekstazy, uroku tej chwili. Kochała siłę i piękno, tu jedno i drugie odbywało swój pochód koronny, bo było koroną istnienia.
Zorzę zachwytu w oczach Elży dostrzegł Tomasz Burba i... nie umiał jej sobie wytłumaczyć; natomiast Uniewicz badał ukradkiem, ale pilnie wymowę źrenic i twarzy Gorskiej, śledził fale myśli, przepływające przez jej rysy, i doszedł do niezbitej, jak mu się zdawało, definicji:
— Ona nie idzie utartym szlakiem nakazanej religji, ona stwarza sobie własną wiarę i swoje umiłowane dogmaty; najpierw siła, potem piękno, nakoniec dobro. Za siłą i pięknem pójdzie zawsze i wszędzie, za samem dobrem nigdy. I, o ile te pierwsze idee zdolna jest wyobraźnią przewyższyć i upiększyć, o tyle ostatniej nie potrafi może docenić. To trochę poganka.
Strona:Helena Mniszek - Verte T.1.djvu/105
Ta strona została przepisana.