— Na nic zakusy, — buchnął śmiechem jowialnym wąsal Poberezki.
— Brakuje pszenicy proboszczowi, a święcone niczem Radziwiłła „panie kochanku“, gdzież proporcja, dobrodzieju?... — wołał Cezary Burba.
— Ale żeby ów Radziwiłł do Warowni przyjechał, takby się i swego stołu zawstydził, że taki skromny — odpalił proboszcz i w lansadach podszedł z talerzykiem do panny Gozdeckiej.
— A ot, kiedy znalazłem pszeniczkę?...
Uśmiechnęła się rozkosznie, mrużąc oczy.
— I także omyłka, księże proboszczu.
— Pszenica to nie miejscowa, a importowana — zachichotał Poberezki.
— Ach, wuju, jakiż styl — oburzyła się rozgniewana panna.
Pan Mel szepnął do Tomka:
— Import nie na wiele się przydał.
Ale Tomek nie słyszał.
Panie Poberezkie niechętnie patrzyły na Gorską, szczególnie starsza jego siostra oglądała ją krytycznie, nie spuszczając z niej wzroku. Elżę to drażniło; cicho spytała Tomka:
— Czego ona odemnie chce?
— Podziwia pogromczynię Dziunia.
— Ach tak. Chce widocznie zapamiętać, jak wygląda taka idjotka.
— Może lepiej: — tyranka, — odrzekł Tomek trochę smutno.
Popatrzała mu w oczy; w źrenicach obojga zapaliły się iskry.
— Elżuś... jedź ze mną amerykanem — szepnął żarem ust.
— Dobrze!
Odeszła od niego, lecz czuła, że i w niej i w nim iskry, poczęte w oczach, rozniecają pożar we krwi, targają nerwy. Ujęła się silnie w karby konwenansu, by stłumić ten płomień przed ludźmi, uciszyć zbyt głośne tętna. Ale nie umiała grać, a scena była pełna ciekawych widzów. Uratowało ją wspomnienie wczorajszego lasu; zimny strumień chłodnego zastanowienia zalał brutalnie jej wewnętrzny war. Zasępiła się, zmartwiała i już szczerze zmieniona przysiadła obok pani Urszuli.
Na stole mięsiwa były już mocno szarpnięte, na wety częstowano się ciastami i polityką, ale butelki szczękały bez przerwy. Mówiono o jakichś głuchych wieściach, zapowiadających wojnę. Poberezki, wytrawny badacz dyplomacji, dowodził najgłośniej:
— A ja wam mówię, kochani, że Mars już porządkuje swoje cekhauzy, ale nie głupi wysyłać jawnych laufrów. Coś się już węszy, węszy, druk gazety pachnie wojną więcej niż tuszem, i tak myślę, że już rychło dźwiękną tu austrjackie kopyta.
— Ejże, słyszymy o tem od ćwierć wieku, albo i więcej — wątpił proboszcz. — Tymczasem była turecka, japońska, bałkańska, ale europejska?... za ciężka jejmość, żeby iść na bagnety. Śpi sobie babcia.
Strona:Helena Mniszek - Verte T.1.djvu/108
Ta strona została przepisana.