— Na pruskie armaty, księżuniu — wołał Poberezki. — Co tam bagnety — przegryzka. Niechno gruchadełka Kruppa zagrzechoczą, to się wtedy przekonamy, czy owa jejmość śpi.
— To niby Prusom przepowiada pan inaugurację? — spytał Burba.
— Kto tam zacznie to zacznie, ale będzie miał ciężką łapę, a pukadełka esseńskie hukną sobie od morza do morza.
— Taż pozwól im, sąsiedzie serce, przeskoczyć i za morze, cóż tak skąpisz im kontynentu, kochany. Kiedy już hulaj dusza, tak od Ameryki do Australji bodaj.
— Ot, że Burba to i optymista, nie wierzy w wojnę — trząsł głową Poberezki. — A wam się zdaje, że wielka armja niemiecka, to tylko dla dekoracji Hohenzollernów stworzona? a ich hymn „Deutschland ueber alles” to tak sobie na wiatr ułożony?
— No, sztuka wielka, że oni go sami sobie ułożyli.
— Z wojny to nie kpijcie, panowie, bo, jak mówi Chmielnicki w „Ogniem i mieczem” — „dzień sądu idzie już przez Dzikie Pola, a gdy nadejdzie, — zadywytsia wsij świt bożyj”.
Wszyscy się trochę zamyślili, Poberezki z palcem podniesionym w górę, błyskający błękitem zapatrzonych oczu pod szybką szkieł, wyglądał jak prorok i powtórzył ciszej, zawodząco:
— Oj, zadywytsia, zadywytsia...
— Kraczesz, kochany — ocknął się Burba — sąd... to by tak... ale nie łatwo on przejdzie przez obecne obwarowania.
Obywatel aż skoczył z zawziętości.
— A Mugden, a Cuszyma?...
— Pięknie, ale to jeszcze nie sąd.
— Bodajże was, toć to draśnięcie w nos paznokciem, przed kułakiem w mordę, pierwszy pryszcz ropny toczącego „wilka“. Ale zagłada idzie... idzie, a już ten kułak kiedy wytnie szczutka, tak i wszystkie zęby wylecą. No, a co wtedy?..
Odezwał się Uniewicz:
— Mnie uderza tylko jeden, nie wybitny szczegół, ale może znaczący więcej, niżby się zdawało. Oto pojawienie się w tych czasach różnych dziadów „wołokitów”, niewidywanych tu przedtem, a natomiast zupełne zniknięcie węgrów z towarami. Dawniej i w Królestwie i na Wołyniu mnóstwo chodziło tych łubkowych pudeł, pieszych handlarzy, to byli szpiedzy.
— Więc tembardziej teraz powinniby się włóczyć w myśl przepowiedni pana Poberezkiego — zauważyła Elża.
— Przeciwnie, pani, zrobili już, co do nich należało, misja spełniona.
— Niechże Bóg broni od wojny — szepnęły kobiety.
— Ha, ale tylko przez wielkie trzęsienie ziemi mogą runąć nasze kazamaty — zatargał dłonią Poberezki.
— A, ba! — mruknął uparty Burba. — Byle nie zatoczyć się ze Szluesselburga do Szpandawy, z pod papachy pod pikelhaubę; zamiana ryzykowna.
Strona:Helena Mniszek - Verte T.1.djvu/109
Ta strona została przepisana.