— No, to wobec tego zrozumialszą nawet byłaby nienawiść twoja dla Słupskiej, niźli owe skrupuły. Wierz mi, dziecko.
Starzec zamyślił się poważnie i trochę smutno. Częściej teraz i krytyczniej badał stosunek wzajemny narzeczonych. Pani Urszula ze swej strony chciała Elżę nauczyć gospodarstwa.
— Będziesz, detynko, panią w Warowni, trzeba się znać na wszystkiem, bo jak potem mnie i Jasiowej nie stanie, tak i cóż będzie?... Ha! A mnie już nie długo, przed daleką podróżą chcę sobie odpocząć parę latek, napatrzyć się na wasze szczęście, dziateczki wam podhodować, a gospodarstwo, rząd domem — tak już ty, Elżuniu, obejmiesz. Nie myśl, że to łatwo. Dom utrzymać, służbę w ładzie, męża zadowolić, dzieci mu porządnie wychować, to także sztuka nielada. Nie tylko w książkach siedzi nauka i mądrość, bo w życiu ona jest prawdziwsza i twardsza.
Takie przemowy matki drażniły Tomka, na czoło Elży rzucały cień zadumy i lekkiej melancholji. Słuchała słów babki z uznaniem lecz z trwogą i przyszłość, malowana radośnie przez Burbinę, zaciemniała się w jej wyobraźni, jakby na te przyszłe wizje zarzucał kto gęstą zasłonę. A pani Urszula lubiła takie „kazania” wedle określenia pana Cezarego. Rzekła raz do Elży, widząc jej lekkie zniecierpliwienie zbyt długą przemową:
— Pamiętaj, Elżuniu, że żadna Burbina nie była złą żoną, ani złą matką, ani kiepską gospodynią. Wejdziesz ty w te progi jako żona Tomka, tak już i jarzmo na szyję; jarzmo obowiązku najcięższe jest, ale nie dla kobiety, która kocha, bo wtedy to nie ciężar, a szczęście i chluba, że ukochany w jarzmo to wplótł i z sobą dźwigać każe. Rozumiesz ty to, Elżuniu?...
— Jeszcze nie, babciu, bom dotąd, dzięki Bogu, nie wprzągnięta — palnęła Elża.
Burbina załamała ręce i zrobiła się wielka „awantura”. Pani Urszula płakała, Elża płakała, Tomek, widząc jej łzy, wydzierał sobie włosy z głowy, tylko pan Cezary śmiał się do rozpuku. Tulił głowę Elży do piersi i uspakajał żonę.
— Ta dajże spokój, Urszuleczko serce. Mówisz jej tak o Burbach i naszych tradycjach, jakby ona nie z naszego gniazda wychodziła. A toż Burbianka przecie i szlachcianka i Polka przedewszystkiem i kobieta z sercem. Ta czegóż ty chcesz, kochana? Niktże i ciebie tem jarzmem małżeńskiem nie zarznął i nikt jej nie zarznie, a tembardziej Tomek. Kochają się, to i już sprawa skończona, morały nie potrzebne. No, ucałujcie się, moje cnotliwe Burbiny. Nie zakłócajmy szczęścia młodym, Urszuleczko.
Zapanowała znowu pogoda, zmącona wkrótce przykrą przygodą.
Narzeczeni w towarzystwie Uniewicza pojechali pewnego dnia konno do lasu. Zapuścili się daleko, gdyż bielejące przed nimi morze konwalji czarowało i wciągało Elżę w głąb lasu. Tomasz prowadził konie, ona zaś rwała kwiaty, nurzając się w ich powodzi, i białe, wonne pęki składała w ramiona pana Mela. Obarczony
Strona:Helena Mniszek - Verte T.1.djvu/117
Ta strona została przepisana.