rutę i pochylony naprzód, zdawało się, że skoczy na leśniczego; tamten odsuwał się przezornie w tył, ogłupiały ze strachu.
— Jak śmiesz!.. — syczał Uniewicz, miażdżąc swoją szpicrutę w kawałki w podniesionej ręce.
Elża chwyciła go za ramię. W gąszczu zatętniły kopyta koni.
— Precz!.. precz!.. — warknął Uniewicz do Słupskiego — tam... pan Burba.
Ostatnie słowa i tętent w lesie jak piorunem raziły brutala. Skulił się, zmalał, dał nurka w bór i przepadł, jak widmo. Wsiąknął w gąszcze. Zaledwie znikł, gdy wynurzył się z poza drzew Tomasz konno, prowadząc dwa luzaki. Elża prędko szepnęła do Mela:
— O tem ani słowa, proszę.
— Rozumie się, teraz nic, ale potem...
— Nigdy! proszę.
— Co się tu stało? — spytał Burba, podjechawszy blisko.
— Upadlam na korzeniach i potłukłam się — rzekła Gorska.
— Co, naprawdę?... Elżuś! A cóż ty, Melu, taki dziwny?...
Popatrzał na nich uważnie.
— Ej, wy coś ukrywacie, bo i Elża jakaś zmieszana.
Uniewicz zły mruczał gniewnie i zaczął odczepiać konie. Elża zagadywała Tomka, śmiała się, skarżyła na nogę, niby stłuczoną, ale Tomek czuł, że jest coś innego. Jechali przez bór pojedyńczo, pierwszy Uniewicz, za nim Elża, na końcu Burba. Prześlizgiwali się wąską dróżką pod zwałami zroszonych gałęzi, milcząc.
Młoda kobieta z trudnością hamowała rozdrażnienie, zmagając w sobie gniew i obrazę, jakiś przykry smak czuła w ustach, jakby napiła się brudu. Przepływały chwile złe, mściwe; chciała natychmiast opowiedzieć Tomkowi całą scenę i zażądać odprawienia Słupskiego. Uczyniłby to i sam napewno. Byłaby to straszna krzywda dla leśniczego i ten wzgląd powstrzymywał Elżę. Ale rozwaga mówiła jej, że jeśli Słupski zostanie, ona może być narażoną na częste nieprzyjemności, mając takiego wręga na służbie.
Walczyła z sobą, lecz się przemogła. Po powrocie do Warowni badana przez Tomka nie powiedziała nic o Słupskim i powstrzymała Uniewicza. Pomimo, że się gniewał i odgrażał, usłuchał jednak jej rozkazu.
Minęło kilka dni. Pewnego Wieczoru późno już do pokoju Elży ktoś cicho zastukał. Otworzyła, myśląc, że służąca. Była to istotnie pokojówka, lecz poza nią stała jeszcze jakaś postać kobieca.
— Leśniczowa z Wyręb chce się widzieć z panią — szepnęła dziewczyna i puściła przed siebie szczupłą mizerną kobietę. Zamknęła drzwi.
Elża, zaskoczona tą nieprzewidzianą wizytą, milczała, patrząc ze zdziwieniem na przybyłą. Chuda i sucha, ale jeszcze młoda kobieta w szarym palcie i jedwabnym czarnym szalu na głowie przyglądała się Gorskiej również badawczo.
Strona:Helena Mniszek - Verte T.1.djvu/119
Ta strona została przepisana.