— Mel śpi?...
— Śpi. Powiedz czy pragnęłaś mnie?... czy nie mogłaś spać, czy śniłaś o mnie?...
Milczała.
— Powiedz, najsłodsza, co cię ku mnie uniosło?... tęskniłaś... pragnęłaś moich pieszczot... mnie?.., Elżuś!...
Kobieta uczuła, że jej coś dławi gardło, szybko zarzuciła mu ręce na szyję i wyprężona w tył jęknęła.
— Nie pytaj! Nie pytaj!...
On całował, szalał.
Świat kręcił się wirem w głowie Tomasza, chłodne perły rosy rozpalały się od jego żaru. Elża była bezwładna, odurzona. Usta jego z jej szyi opadły niżej i piekły, piekły ogniem. Milczała jak w osłupieniu. Tomasz trzymał ją prawie omdlałą, odchyloną w tył, włosy jej zanurzyły się w trawie, oczy przymknięte, usta rozchylone; była bierna, cicha. Rzuciła go ku niej nieprzeparta moc. Zdusił ją w szaleńczym uścisku, uczuła, że on zsuwa niżej koronkę negliżu z jej piersi. Krzyknęła głośno, skoczyła na nogi, skrzyżowanemi ramionami zatuliła się szczelnie; stanęła przed nim dysząca, przerażona, groźna.
— Nie, nie, nie!... — łkało na jej drżących ustach.
— Elżuś!.. Elżuchna!.. — mamrotał pochylony do jej stóp, obejmując jej kolana.
— Elżuchna, przecie ja nic więcej... a tyś już moja, moja na wieki... ja... szaleję... szalejemy oboje... więc czemu... czemu wzbraniasz? Taka niewinna pieszczota...
Podniósł się i ogarnął ją całą w objęciu.
— Czego tak drżysz, jedyna, ja wiem — drżysz, bo... pragniesz...
Ona milczała wzburzona.
— Czy boisz się mnie... dziecko?... Co ci jest, co ci się stało tak nagle?...
— To... straszne — szepnęła lekkim szmerem ust.
Odsunął ją od siebie i popatrzał zdziwiony na jej białą twarz.
— Wyglądasz jak zagasła... czy zlękłaś się mnie?...
— To... straszne, — powtórzyła.
Wstrząsnął nią silnie, jej wyglądem i słowami doprowadzony do wściekłości.
— Co, co, co — straszne?... Wytłumacz się, co dla ciebie straszne?...
— Namiętność... szaleństwo...
— Ha, to piękne jest, ale nie straszne, to piękne i potężne, to kwiat życia.
Ona czuła, że to „piękne i potężne i że to kwiat życia“, ale czuła zarazem, że brak jest tej mocy, by kwiat się w pełni rozwinął. A przytem czuła, że nie ogłuchła i nie oślepła. To ją otrzeźwiło zupełnie. Była dumną z siebie, tylko coś jej mąciło spokój,
Strona:Helena Mniszek - Verte T.1.djvu/125
Ta strona została przepisana.