i znów rosło pytanie: kiedy się głuchnie i ślepnie?... miłość istotna, czy?...
Zatulając się w płaszcz, mówiła smętnie, wyraźnie zawstydzona:
— Upiliśmy się księżycem, Tomku. Księżyc, rosa, wonna łąka, słowiki... Byliśmy pijani...
— Ja tak, ale nie ty, — odrzekł szorstko.
— Ktoś z nas musiał mieć rozum.
— To była moja rola, — nie twoja.
Elża wiedziała, że tak jest, jak on mówi; wiedziała więcej, — że, gdyby kwiat rozwinął się w pełnię swej krasy, wówczas...
Ale nie mówiła już nic. Szła obok Tomka ze spuszczoną głową, odpędzając natrętne pytania, dławiąc w sobie palący ją wstyd.
— Kiedy się głuchnie i ślepnie?...
— Miłość istotna, czy?...
W borze zanosiły się śpiewem słowiki, cichym chrzęstem szeleściały włosy brzóz, osypane djamentami łez, zdaleka monotonnie wołały derkacze.
Księżyc siał i siał srebro.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Pani Burbina widząc, że Elża o wyprawie nie myśli, podniosła tę kwestję, ofiarując się pomagać Elży i jechać z nią do Warszawy. Chmura padła na twarz młodej kobiety. Rzeczywistość stanęła blisko i spłoszyła sielankę. Pierwszy raz od zaręczyn owiał Elżę chłód, który ją samą przeraził. Ale zapanowała nad sobą. Łagodnie odrzekła babce, że odkłada ślub do jesieni, gdyż wyprawą jej chce się zająć wujenka Renardowa, wyjeżdżająca na lato do Ostendy. Ślub odbędzie się w końcu września lub w październiku, bo wujostwo muszą być na nim obecni, jako jej dotychczasowi opiekunowie. Pani Urszula czuła się urażoną, nie przekonały jej argumenty Elży, a stanowczość rozgniewała.
Tomek wysłuchał osobno wyroku narzeczonej ze zdumieniem, smutek i niepokój ścisnął mu serce.
— Dlaczego to robisz, Elżuś, dlaczego, przecie ty wiesz, jak za tobą szaleję. Czemu odkładasz szczęście?...
— Ależ całe życie przed nami, cóż znaczy wobec tego kilka miesięcy?
— Dla mnie każdy dzień — to stracona perła, dziecino.
— Ach, perła; życie nie z pereł niestety się składa. Zresztą nie można inaczej.
— Że się dwojga niedołęgom zachciało Ostendy, to my mamy na tem cierpieć? — wybuchnął.
— Dajże pokój, czy nam źle?...
Podała mu ręce z pieszczotą. Żal go jej było serdecznie, ale silniejszy był lęk, ponad wszystko silniejszy.