— Czy nam źle, Tomku?... — powtórzyła, szukając ukojenia przed tym lękiem szczególnym na jego kochającej piersi.
— Dobrze nam, Elżuś, oj dobrze, ale będzie lepiej, a miało być już wkrótce.
Uległość Tomka oburzyła panią Urszulę. Pan Cezary wysłuchał nowiny, spokojnie silniej tylko zapykał z cybucha, poczem rzekł:
— Wyprawa furda... nie o to chodzi, ale skoro Elża odkłada... Tomek zgodzić się musi. Nie barbarus przecie. A... że chłopak zmarkotniał?... Facecja, dziwiłbym się, gdyby było inaczej.
— A Elżuni się nie dziwisz, Cezary?
Burba długą chwilę milczał.
— Elżunia?... Elżunia to trochę sfinks. Nie zdziwiłbym się, gdyby ślub odłożyła na rok i... nie byłbym zdumiony, gdyby czerwcowy termin — skróciła.
— A, to ładna pociecha dla nas i dla Tomka.
— Tomek ją zna i kocha taką, jaką jest. A zresztą, kto tam zbada kobietę. Kobieta, serce, taka jak Elża, nerwowa, bujna, — pełna fantazji, to tak, jak górska rzeka, wartka, żeby najsolidniejszym korytem płynęła — zwiewne ma fale; podziała na nią i słońce i chmury... ale nic nie ujarzmi; a gdy ją zatrzymasz siłą, złamie tamę. To żywioł i kaprys...
Pan Mel, dowiedziawszy się o odroczeniu ślubu, mruknął do siebie, wysoko podnosząc brwi:
— Tylko do września?... to łaskawie.
Obszerny, jasny gabinet męski osnuwały sino-błękitne smugi dymu z cygara, włóczyły się sennie od ciemnych ścian, zdobnych w mahoniowe boazerje, do ciężkich adamaszkowych kotar u drzwi i okien, płynęły wysoko aż pod kasetony sufitu. Duże wygodne biuro obciążone papierami, księgami, foljałem listów i depesz nie posiadało żadnych zbytecznych przedmiotów, cacek biurkowych, prócz pięknego przyboru do pisania z malachitu z bronzami i kryształu. Z boku z prawej strony stała niezwykle wytworną i cenna ramka, dużego formatu, zamykająca w sobie podobiznę kobiecą. W stosunku do artyzmu ramy, blada odbitka obrazka nikła prawie, nie była to fotografja artystyczna, lecz powiększenie jakby z amatorskiego zdjęcia. Przy biurze oparty na nim jedną ręką, obok odsuniętego fotela, stał wysoki trzydziestokilkoletni mężczyzna, przystojny i bardzo rasowy, bez zarostu, dość smukły ale mężny, lekko pochylony, czytał depeszę, podaną mu przez sekretarza.
— Och, nic nadzwyczajnego, z Liverpoolu, znam tę sprawę, jest już u ministra, załatwione. Co dalej?...
Pytał niskim, matowym głosem, po angielsku.
Sekretarz, stojąc z boku biurka, wskazał paczkę depesz.