Strona:Helena Mniszek - Verte T.1.djvu/134

Ta strona została przepisana.

wschodu rysy Elży zadrgały życiem, uśmiechem. Mówiły obiecywały.
Mężczyzna nisko pochylił swą twarz nad tą wizją jasną, fałdy surowe koło ust złagodniały pod tchnieniem uczucia. Otoczył fotografję splecionemi dłońmi, oparł na nich czoło i szepnął w głąb do uśmiechniętej kobiety:
— Trwaj... czekaj... Ty moja!
Długa chwila kontemplacji... może zaklęć...
Szmer u drzwi, wszedł służący; na widok czuwającego pana cofał się, zdumiony.
Mężczyzna drgnął, podniósł głowę.
— A... Baptiste... Już dzień? Przygotuj kąpiel! Czas do pracy.
Postawił ramę i rzekł już innym suchym, zimnym głosem:
— Dostarczyć nocne depesze!




XIII.

Na rozległej polanie, otoczonej brzozami, skąd siedzibę Warowni widać było wyraźnie odciętą na tle czarnego boru, na wielkim głazie pod kępą brzóz siedziała Elża Gorska ze swoją książką w ręku. Zmęczyła się czytaniem. Wszystko było dla niej teraz nędzne, jałowe, beztreściwe. Im się więcej wczytywała, tem silniejszy trapił ją niepokój, gniew na siebie wzrastał. Kiwała głową z politowaniem.
— Tę książkę powinni poprostu wygwizdać. Wygwizdają i bez mojej zachęty, mogę być o to spokojna. Krytyka mnie wyćwiczy porządnemi batami, będzie bal, — rozmyślała gorzko. — Bo właściwie czego ja tu chcę? Jestem, jak wielkie wahadło, to w jedną! to w drugą stronę uderzam! Niby zasadniczo chcę się trzymać ideału Orlewicza, smaruję bez litości Warskiego, a w gruncie rzeczy to jest przecie mój typ. Podniecam się sztucznie Orlewiczem, mszczę się niewiadomo za co na Warskim, ale całą siłą ducha tkwię przy tym ostatnim. Więc cóż to za psychologja, gdzie prawda! Warjatka jestem, warjatka, w dodatku zła... och jakaż zła, żebyż tak... Artura sprofanować, — za co?...
Rzuciła książkę na trawę i ukryła twarz w dłoniach.
— Boże, Boże, co się ze mną, we mnie dzieje?! i... jak ja śmiałam tę książkę puścić w świat. Jemu nie poślę za nic, zresztą... ja już nie mogę, nie mam prawa utrzymywać żadnego kontaktu z nim...
Szarpnęło się w niej wszystko wobec tej konsekwencji, z głębi duszy podnosił się bunt — wyrastał, olbrzymiał. Uzbrajała się w cały swój zasób etyki i prawości, sumienie wzywając na pomoc; podejmowała walkę z potworami, które się w niej budziły. Dopomagał jej w tem zapał niezagasły; mniej wybuchowy niż na wiosnę, ale żywy, nawet gorący.