Gorska powstała gwałtownie.
— Nie można, panie Melu, zanadto wnikać w wyroki Boże i... pan jest zbyt... ciekawy.
— Czy drasnąłem panią?...
— Ach nie. Posiada pan tylko za silne szkła na oczach. To wszystko.
Schylił przed nią nisko głowę, gdy mu podała rękę na dobranoc.
— Przepraszam, — szepnął.
— Nie mnie... — Tomka.
Uniewicz wyprostował się, szkarłatny na twarzy. Gdy odeszła, patrzył za nią długo i myślał:
— Nie rozumiesz sama siebie, ale ja cię rozumiem, bronisz jego, a sama go krzywdzisz... bezwiednie.
Pokiwał głową ze smutną rezygnacją.
— Dalibóg, ona gotowa wmówić to w siebie.
Podszedł do niego Zdzisław Burba z ciekawym uśmiechem na ustach, błyskając figlarnie czarnemi oczami.
— Panie, podoba się panu ta para narzeczonych? — spytał obcesowo.
— No... cóż, niczego sobie.
— A mnie... nie. Pojedynczo oboje... palce lizać, ale razem... całuję rączki! Coś w nich jest... co... „nie pry-czom“. ooo! znalazłem wyborne określenie, choć moskiewskie, ale ja je znam. My tam z rusinami także o miedzę. Macamy się niekiedy po żebrach. „Nie pryczom!” doskonale! Moja miła kuzynka wdówka jeśli ma dobry nos, powinna to przewąchać, że jej z tym narzeczonym jakoś... nie do twarzy, a kuzynek Tomek już widać coś węszy, bo był dawniej wesoły gość, a teraz... zblakował. No, dobranoc, panie! Niech każdy sam sobie radzi, jak umie.
Obrócił się na pięcie i odszedł.
Elża tego wieczora długo grała na fortepjanie, unosząc się, potem, zamknięta w swoim pokoju, rozstrojona doszczętnie, nie rozumiała, co jej jest. Pisać nie mogła, zaczęła czytać, wszystko ją nudziło. Zrozumiała wkrótce, czego chce. Siągnęła po pamiętnik z Riviery.
— Nie wolno mi, nie wolno!
Ileż razy postanowiła go spalić, raz już nawet trzymała zeszyt nad ogniem i... nie mogła rzucić. Jakaś siła przemożna odtrącała jej rękę od zniszczenia tej pamiątki. Lecz od dłuższego już czasu książki tej nie czytała, od czasu narzeczeństwa nie otwierając jej nawet. Dziś coś ją niosło do tamtych wspomnień, nie potrafiła się przemóc. Po długim wahaniu, prawie w męce, wydobyła z ukrycia gruby kajet w krokodylej skórze, siadła przy biureczku i... z chciwością, zamknąwszy oczy jak przed wróżbą, otworzyła na chybił-trafił.
Okrzyk wypadł z jej piersi. Jego pismo w jej pamiętniku, wklejone kartki, które on napisał i przysłał jej w przededniu wyjazdu, prosząc o nadanie tytułu tej, jak się wyraził, pół-jawie, pół-
Strona:Helena Mniszek - Verte T.1.djvu/139
Ta strona została przepisana.