Wrażenie snu i poprzednich zjawisk trwało długo. Elża nie mogła otrząsnąć się z niepokoju, który owładnął nią i dręczył przemożnie. Siłą woli chciała złamać w sobie myśl o Arturze, jak złą marą odpędzała od siebie jawiącą się uporczywie jego postać. Ale on wciąż trwał, niepokoił, porywał. Pamiętnik swój zapieczętowała lakiem i włożyła na dno kufra z mocnem postanowieniem niezaglądania więcej do niego. Znowu chciała ten zeszyt spalić i nigdy nie miała sił.
— Zniszczę go w wilję ślubu.
Jej stan męki duchowej nie uszedł uwagi całego towarzystwa. Komentowano sobie różnie jej zamyślenie i wyraźny niepokój, cechujący jej zachowanie się. Uniewicz już od pewnego czasu śledził ją uważnie i notował swe spostrzeżenia. Po nocy sennych marzeń, wizji i hypnotycznej tęsknoty usposobienie Elży uderzyło wszystkich. Była jak złamana, jak po chorobie, unikała ludzi przez cały dzień. Jej bladość, szczególny ogień w oczach, spieczone usta, podniecone ruchy, nawet głos silniej altowy, zmienił ją i zdradzał wrzącą w niej burzą. Tomek starał się ją wybadać, lecz zrozumiał rychło, że tego nie dokona. Dzień przeszedł na wzajemnej męce. W poniedziałek po obiedzie całe grono gości warownieckich oraz domownicy siedzieli na werandzie, spożywając deser: ogromne truskawki i leśne poziomki. Wielkie półmiski świeżo zebranych w borze jagód nęciły wonią i kolorową glazurą. Z kryształowych dzbanów lała się kremowa śmietanka, dzwoniły o kryształ łyżeczki, głosy zebranych tryskały humorem, tworzyły się projekty nowych zabaw, spacerów, majówek. Kilka osób głosowało za krokietem, inni chcieli grać w tenisa, panny projektowały łowienie ryb w jeziorku.
Elża, bojąc się tego wszystkiego, rzuciła myśl:
— Jedźmy konno do lasu.
Powstały protesty.
— Dziś za gorąco.
— Lepiej pod wieczór.
— Narzeczeni niech jadą we... dwoje, — zaproponował Zdziś Burba.
— Nie chcecie z nami, mniejsza o was. Tomek, panie Melu! jedźmy we troje.
— ... Ja jestem dziś... nie dysponowany.
— Ech, znamy się na tem, nic panu nie jest, tylko woli pan poobiednią drzemkę. Bądźmy szczerzy.
— Nie, pani, ja tylko nie chcę wam przeszkadzać.
— Och, trop de zèle, panie Melu. Może pan asystować naszemu „sam na sam”, pozwalamy.
— Ta samowola narzeczonej powinna być ukarana — zawołał Zdziś Burba.
Tomasz spochmurniał, a pan Cezary rzekł przeciągle:
Strona:Helena Mniszek - Verte T.1.djvu/149
Ta strona została przepisana.
XIV.