— Bardzo mi miło powitać panów, zdumiewam się tylko nad... temi wilkami.
Alt jej głosu wywołał nowy dreszcz u Burby i szybkie spojrzenie w jej stronę. Uniewicz natomiast zanotował milczącą uwagę: Daleka od dziewiczego sopranu — głośno zaś dodał:
— Przyjechała pani do dzikiego kraju, po Rivierze odrazu... na wilki...
— Byle nie w ich paszczę.
— Ach, szanowna pani raczy być spokojną — tacy rycerze jak my...
— Pani pozwoli — odezwał się Burba, — że siądziemy na sanki, wierzchowce pójdą na przyprzążkę.
— Proszę panów.
Usunęła się na prawą stronę, przy niej siadł Uniewicz, mówiąc z przymileniem.
— Pragnąłbym teraz ucałować rączkę czcigodnej pani, jako naszej pupilki, więc o ile rączka nie nazbyt zamufowana...
— Zanadto zamufowana — brzmiała krótka, sucha odpowiedź.
— Aaa... pardon!
I Uniewicz zagryzł usta z lekkiej irytacji. Burba tymczasem pomagał stangretowi doprzęgać konie na orczyki po bokach dyszlowej pary, czwórka w obręk rwała się naprzód, strzygąc uszami.
— Czy duży ten bór? — spytała Górska.
— Pięć wiorst drogi, przecinamy go wpoprzek, — odpowiedział Burba.
— Ach, to olbrzym!
— Toż warownieckie bory, — znowu wtrącił stangret.
— A... do Warowni daleko?..
— Dziewięć wiorst.
Rozmowa umilkła. Po krótkiej chwili wszystko już było gotowe do dalszej podróży. Tomasz Burba usiadł obok stangreta, odwrócony twarzą do Górskiej. Ruszyli.
— Obejrzałeś strzelbę, Melu? Czyś aby spuścił kurki
— Cóż znowu, jestem przytomny.
— Bywasz niekiedy roztargniony.
— Nie mam powodu być nim teraz. W obecności starej kostycznej baby — dokończył w myśli.
Milczenie przedłużało się, przerwała je wreszcie Górska, wypytując o wilki, lasy i okolicę, wciągała do rozmowy głównie Burbę.
— Czy szanowna pani długo bawiła na Rivierze? — z umyślną uniżonością pytał Uniewicz.
— Dwie zimy po kolei.
— A lato spędzała pani w Szybowie? — zagadnął Tomasz.
Długa chwila ciszy.
— Nie.
Coś jakby śmiech drgnął w jej głosie.
Strona:Helena Mniszek - Verte T.1.djvu/15
Ta strona została przepisana.