strofy, nie ze względu na polityczne zawikłania, lecz ideowe z powodu tragedji, łączącej na wieki romantyczną, a zwycięską parę Habsburgów. I niewiadomo skąd nadpłynęła myśl, że oni jednak zwalczyli wszelkie przeszkody wzbraniające im połączenie się, że miłość silna zmogła dzielącą ich zaporę, że nie bacząc na nic, dążyli ku sobie uparcie i zdobyli szczęście.
Przed oczyma Elży stanęła sylwetka Artura...
— A ja i... on... a ja i on?... — tłukła się myśl, wywołując analogję.
— Ja w stosunku do Artura to może — tamta w stosunku do Ferdynanda. Ach nie, tam ona nie uciekała, a on walczył. Tu ja uciekłam i idę w inne ramiona, a on bierny. Niema porównania. Zresztą nasze szczeble sferowe nie są zasadniczo różne, sama je wytwarzam. Ale dlaczego zawsze, zawsze myślą zabiegam do tamtego? Urok rzucił na mnie, czar nieodparty? Czy on o mnie myśli?... czy to wpływ jego hypnotycznej siły?...
Krzyknęła głucho, gdy z poza drzew ujrzała Tomka.
— Zaczynasz się mnie obawiać, Elżuś, — szepnął z wymówką. — O czem tak dumasz? O czem ty tak ciągle rozmyślasz, dziecino?
Objął ją w pół i przytulił do siebie.
— Ciebie coś trapi, jedyna, powiedz, może ja coś na to poradzę. Pragnąłbym ci nieba przychylić, ale jestem bezsilny wobec twego milczenia.
Gorycz dusiła Elżę, bolała ją jego nieświadomość i to, co w niej żyło, o czem on nie wiedział. Jakkolwiek zaraz po zaręczynach wyznała mu wszystko o Arturze, jednakże pamiętnika jej nie czytał. Była przed Tomem szczerą wówczas, ale to, co wtedy w niej spało, teraz zaczynało się budzić, co wówczas uważała za wygasłe, teraz poczuła, że w niej żyje.
Ale jakże zranić tego złotego Tomka, szczęście jego złamać, może dla mrzonki? Bo to budzenie się w niej, to może tylko wyobraźnia, to nerwy, to egzaltacja? Wmawiała sobie, że daje się powodować fantazji, że trapi Tomka i siebie, ale pomimo to gorycz jej rosła. Pieszczoty narzeczonego rozdrażniły ją ostatecznie, nie pomogła walka z samym sobą, zerwał się w niej płacz i wybuchnął gwałtownym szlochem. Tomek przerażony posadził ją na pniu, ukląkł obok, objął jej kolana i uspokajał najczulszemi słowami, całował ręce, stopy zanurzone w mchu, — zaklinał, pytał, co jej jest? Nie odpowiadała, tylko płacz nią szarpał coraz boleśniejszy. Elżę drażniło, że Tomasz nie odgaduje istotnej przyczyny jej wybuchu, a jednocześnie bała się, by nie odgadł. Tomek tracił głowę, widząc, że niczem jej nie utuli, powstał i zgnębiony, przetarł dłonią mokre czoło.
— Boże mój, jakiż ja słaby, nie wiem, czem cię uspokoić, bo nic nie wiem.
Żałosna skarga ta, wyrwana z silnej męskiej piersi, poruszyła serce Elży, drgnęły w niej wszystkie najszlachetniejsze uczucia, zalana łzami, wzięła ręce Toma z szeptem bezradnym.
Strona:Helena Mniszek - Verte T.1.djvu/151
Ta strona została przepisana.