Strona:Helena Mniszek - Verte T.1.djvu/155

Ta strona została przepisana.

Szli długo w milczeniu, potem on rzekł znowu:
— Fatum. Moja... ty słodka Krysto, wszak jam Orlewicz, twój Orlewicz, tu, w naszych borach, na naszych łąkach, wśród naszych kwiatów, naszą miłość opisałaś. Hej, Kryniu czarnobrewa moja!
— Nie jestem czarnobrewą i nie jestem Krynią, gdzie mi tam do niej, co ci się znowu śni?
— Jakto? Ach, że Krynia — cudna dziewczyna, no a ty — mój cud kobieta. Orlewicz także bardzo piękny, a jednak nie mówię, — gdzie mi tam do niego, bo on to ja. Oj, Elżuchna!
Znowu zapalał się, unosił. Elża nie broniła narzeczonemu marzyć, sama jednak posępniała.
Tak było zawsze, ile razy mówiono o przyszłości.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Tymczasem umysły wszystkich zajęte były wypadkami politycznemi, które następowały po sobie z niesłychaną szybkością. Młody Burba z Krakowa, wezwany w pierwszych dniach lipca jakimś tajemniczym listem, zawołał z ogniem: „Ha, burza idzie!” i tego samego dnia wyjechał z Warowni.
— Przyjadę do was, ale już w licznej kompanji i... w trjumfie. Przywieziemy wam to, co było sto piędziesiąt lat w letargu, a co teraz ożyje.
— Fiksat! — rzekł pan Cesary, patrząc za odjeżdżającym Zdzisiem.
Młodzież myślała inaczej.
Każdy dzień przynosił nowe, niepokojące wieści. Zrywanie stosunków dyplomatycznych między państwami i pierwsze wojny wstrząsały złem przeczuciem.
Pan Cezary zdumiewał się i wierzył już we wszelkie przepowiednie Poberezkiego, ten zaś po całych dniach jeździł od sąsiada do sąsiada, widywano go w mieście powiatowem, w wagonie, na bliższych stacjach rozgadanego, dowodzącego z zapałem o bieżących wypadkach. Przepowiadał zdarzenia nowe i zawsze trafnie, jego horoskopy przyszłości tchnęły przerażeniem. Nazywany przedtem sejmikowiczem, teraz został wróżbitą i żył w ciągłem podnieceniu, jak w gorączce,.
W Warowni bywał najczęściej, dysputując szeroko z zebraną młodzieżą, z Uniewiczem i Elżą, bo w nich Poberezki odnalazł najzapaleńszych partnerów do swych politycznych kombinacji. Gorska żyła samemi nerwami, nie umiała sobie nawet wytłumaczyć, co ją tak unosi, rwała się, chcąc wyjeżdżać do Taraszczy, to znowu do Ostendy, gdzie przebywali Renardowie; coś ją niosło w świat, coś jej nakazywało jechać stąd, niepokój szarpał nią coraz natarczywiej. W snach i majakach widywała Artura przy jego biurku dyplomaty, zajętego pracą, dalekiego od niej. Wydawał jej się wtedy obcym, zimnym, i doznawała nieprzepartego żalu, że skończone wszystko, że ona już dla niego nie istnieje. Aż nadszedł ranek sierpniowy. Po ciężkiej niespanej nocy, pełnej przykrych majaczeń, w których Artur powtarzał się stale, Elża zmęczona zasnęła twardo już o świcie. 153