Ujrzała znowu Artura. Stał na wzburzonej wodzie, rozlanej szeroko, nie tonął, lecz stał na posadzce, z surowym wyrazem twarzy, zimny i patrzał na nią z pod zmrużonych powiek przejmującym silnym wzrokiem. Gdy chciała się do niego zbliżyć, czarna fala piętrzyła się, zagradzając jej drogę; gdy wstąpiła w nią, czuła przez sen, że tonie. Wreszcie on przez fale wyciągnął do niej rękę, chciała mu podać swoją, lecz czarny nurt zalał jej oczy i znowu oddalił od niego. Wtedy Devencourt podniósł dłoń w górę. jakby nakazując jej posłuch i zawołał głośno:
— Czytałem „Fatum”. Czekaj Warskiego.
Słowa te zbudziły Elżę; tak były wyraźne, że zdawało się jej, jakby tuż przy niej wypowiedziane. Młoda kobieta przerażona wyskoczyła z łóżka, oblana potem. Ten głos jego, słyszany jak na jawie, i krótki sen zmęczyły ją więcej, niż całonocne wizje pół-snu.
Otworzyła okno szeroko, wdychając pełną piersią pachnące żywicą powietrze. Zastanowił ją niezwykły o tej godzinie ruch we dworze. Słychać było głośno wołania, przyspieszone kroki. W bramie Elża ujrzała „starszynę“ z urzędową blachą na świtce, rozmawiającego z zarządcą. Dziwny niepokój nadpłynął ku niej gwałtownie. Drzwi zatrzęsły się od mocnego szarpnięcia. Elża otworzyła je szybko. Do pokoju wbiegła pani Urszula blada, ze łzami w oczach, nie rzekła ani słowa, tylko usta jej drżały; załamała ręce z rozpaczą i z płaczem osunęła się na krzesło. Elżę pchnął w piersi jakiś brutalny obuch zgrozy. Słowa pytania zamarły jej na ustach.
— Tomka mi gotowi zabrać, Tomka! Boże mój! — jęknęła Burbina.
Wszedł pan Cezary. Uspokajał żonę, sam nieco spłoszony zaniepokojony.
— Tomka nie wezmą. Taż cicho, nie bucz! Urszuleczko serce. Tomek jedynak i dawno od wojskowości uwolniony, a to nieszczęście jak wybuchło nagle, tak i zgaśnie prędko.
Elża zrozumiała.
Zebrali się wszyscy w jadalni. Panny popłakiwały, młodzieńcy wybierali się w podróż do Warszawy po wieści. Radzono, zastanawiano się w popłochu i zgnębieniu. Elża była cicha, tylko taka, jakby jej kto mózg i świadomość ścisnął w klamrach. Czuła, że zaczyna się dziać coś strasznego ogólnie i że przed nią otwiera się jakaś przepaść bez dna, że runie w nią, bo to już konieczne, ale nie mogła zrozumieć dlaczego właśnie doznaje tego wrażenia.
Siłą woli zwalczała swój szczególny stan psychiczny, zwykła żywość jej natury poniosła ją do ruchu, czynu. Cały dwór był jak podminowany. Służba folwarczna i dworska, kilku nadbiegłych gajowych, otoczyło ganek; Tomek czytał im odezwę wojenną. Rozległy się płacze kobiet, pisk dziewcząt, bo dużo chłopców szło
Strona:Helena Mniszek - Verte T.1.djvu/156
Ta strona została przepisana.