Strona:Helena Mniszek - Verte T.1.djvu/158

Ta strona została przepisana.

że zbliża się kat, brodzący stopami we krwi, że... dźwiękną topory tytanów i opłyną posoką. Ludzie się pocieszali, że wichura wojny, jak majowa burza, przeleci i ucichnie, ale wmawiając to sobie wzajemnie, wszyscy odczuwali w atmosferze ciężar gniotący piersi, jakby na świat i ludzi spadł potężny cień wielkich skrzydeł nieszczęścia.
Elża i większość towarzystwa odprowadzała Tomka i Uniewicza aż poza pierwszy las na wilczym trakcie. Wszyscy szli obok wierzchowców, na końcu pędzonego tabunu koni. Gdy się wreszcie pożegnali, Gorska nie poszła do boru na jagody, jak wszyscy, usiadła przy trakcie, pod osłoną ciemnego wału jodeł i dopiero teraz jęła skupiać swe wrażenia, rozważać je trzeźwo. Przedewszystkiem, czując nieustanny ból w duszy, jakby klocie ostrą igłą, chciała zbadać istotną przyczynę tego. Wojna, no tak, to źródło zasadnicze i straszne, ale ogólne, jej zaś ból to raczej odczucie własne, więc z czego płynące?... Męczyła się, nie mogąc wybrnąć z chaosu myśli, by znaleść właściwy punkt.
Traktem przelewały się niezliczone tłumy koni i ludzi, dążących do miasta.
Kłęby kurzu gęstą mgłą omotały drogę, zasnuły przeciwległy bór, otulając banderje kłusujące chłopów na koniach i wozach. Rozgwar prawie wesoły podnieconych głosów, przejmował zgrozą duszę młodej kobiety.
— Oni jadą, jak na jarmark, bawi ich nowość, czyż oni co rozumieją.... Idą jak na hulankę ci... skazańcy, bo wszakże iluż z nich nie wróci, ile kości z tych koni będzie bielało na połach, jakie pobojowiska splami ich krew, czyż oni tego nie przeczuwają?... czy są tak waleczni, czy tacy głupi?
Mijał ją znajomy chłop, tak zwany „bohatyr”[1], z okolicznej wsi.
— Pomahaj Boh! — welmożnaja pannuniu! — zawołał, spostrzegłszy Gorską, i kłaniał się nisko.
— Dobre zdorowie! Ładne ma Ułas konie, aż tyle prowadzicie?
— A szczoż, koły batiuszka car prykazał, to i treba. Kruty ne werty! I synków dwuch woźmut na wojnu! Mobiliziacja, taj hodi!
Błysnął wesoło zębami, czapkę zniżył aż do butów w pokłonie i pocwałował dalej.
— Dziki niewolniczy lud, bez duszy, bez myśli, — litowała się Elża.
Szeregi koni i ludzi sunęły, sunęły bez przerwy. Było coś żałobnego w tym pochodzie „wiernopoddańczych* tłumów, jakiś smutek wiał nad nimi, jakby mglisty zarys kościotrupa, z kosą, w stęchłej płachcie. Zwiewna mara płynie nad tą rzeką koni i ludzi, czarne oczodoły czaszki, jama z wyszczerzonemi zębami śmieje się tyrańsko, suchy piszczel z kosą wskazuje cel tej wędrówki.

— Krwawe pole walki. Poprzez wesoły gwar głosów ludzkich słychać zda się rechot puszczyków.

  1. Bogacz.