— Umarł. Agonja była straszna, dobrze, żeś wyszła, — oczu nie można zamknąć, tak są wysadzone, wygląda przerażająco; już go wynieśli.
Elża patrzyła na nią z lękiem.
— Jak ciocia może mówić to z takim chłodem?
— A cóż, moja droga, kwestja natury, — żebyśmy wszystkie były takie przenerwowane, jak ty, to nie my w szpitalu, ale szpital dla nas — potrzebny.
Elża, zawstydzona swoją słabością, nie ustąpiła mimo perswazji doktora. W sekrecie zażywała różne środki na nerwy, chcąc się zmusić do tego, na co się wszystko w niej wzdrygało. Pewnego dnia była na dworcu kolejowym z sanitarjuszami, zabierając rannych z wagonów. Pot zlewał jej czoło, zacinała zęby na widok straszliwych ran, słuchając jęków, krzyków potępieńczych i wymyślań. Pół żywa, pomagała nieść sanitarjuszom ciężko rannego, poprzez bandaże broczącego krwią żołnierza. Podtrzymywała głowę nieszczęśliwego i pochylona, idąc ciężko przez wagon, potknęła się nagle, czując, że stąpiła na jakiś przedmiot. Z instynktownym wstrętem podniosła stopę w górę, oparłszy się na korku bucika. Pod nogą jej leżał opuchły, siniejący palec ludzkiej ręki. Krzyknęła słabo i cofnęła się wstecz, a jeden z sanitarjuszów rzekł ze śmiechem:
— A, bo pan doktór obciął przed chwilą kilka palców, wiszących tylko na skórze, nożyczkami. Co... pani?...
Elża blada, jak kreda, zachwiała się i runęła na podłogę wagonu, uderzając silnie głową o ławkę.
Zemdlała.
Zupełną świadomość odzyskała dopiero w mieszkaniu wujostwa, dokąd odwiózł ją lekarz i oddał w opiekę przerażonemu Tomkowi, z nakazem niedopuszczania jej do takich zajęć. Elża wpadła w stan zupełnego osłabienia. Niedospane noce, głodzenie się z powodu wstrętu do potraw po widokach ran, wyczerpanie fizyczne i duchowe podkopały jej organizm. Nerwy podtrzymywane sztucznie różnemi środkami i podnietą stargały się zastraszająco. Tomek warjował z rozpaczy. Troskliwa opieka jego, wujenki i lekarza wywołała wkrótce reakcją. Silny organizm Elży zwyciężał osłabienie nerwów, lecz o szpitalu nie myślała więcej, bojąc się nawet opowiadań pani Renardowej. Tomek próbował ją zabrać do Warowni, oparła się temu i zaczęła pracować w innym zakresie, Chodziła na zbiorowe szycie bielizny dla rannych, robiła bandaże, darła szarpie, ale natura jej upominała się gwałtem o coś wyłącznie dla siebie. Elża, przechodząc raz koło Filharmonji, ujrzała na afiszu ogłoszenie o koncercie. Festival! Zainteresowała się. W programie były sztuki, których słuchała z Arturem na koncertach w Nicei i Monte. Krew gorącym strumieniem uderzyła jej do serca.
— Koncert to wszakże nie bal. Pójdą!
Ubrała się w czarną, jedwabną, miękką suknię, z dużym kołnierzem z brukselskiej koronki. W tym stroju lubił ją Artur naj-
Strona:Helena Mniszek - Verte T.1.djvu/162
Ta strona została przepisana.