Elża zbladła, jakby biały woal rzucił jej kto na twarz. Panna Izabella usiadła na pustym krześle obok i Gorską pociągnęła na jej miejce. Udając, że nie widzi wrażenia Elży, rzekła swobodnie:
— Powtarzam, że bardzo się cieszę z naszego spotkania, co prawda czasy zmieniły się, są straszne, a będą zapewne jeszcze okropniejsze. Przed rokiem na Rivierze było jasno, miło, spokojnie.
Elża milczała. W uszach jej szumiało, biły jakieś dzwony wciąż jedną melodją słów:
— List od Artura, list Artura.
Otrząsnąwszy się z pierwszego tumanu wewnętrznej burzy, zapanowała nad sobą i spytała uprzejmie:
— Czy dawno otrzymała pani ten list do mnie?...
— Przed paru tygodniami, ale list szedł około czterech miesięcy, bo wszakże nie pocztą, tylko przez okazję, że zaś jest zastrzeżenie, by oddać go w ręce pani, bałam się przeto wysyłać go na Wołyń w dzisiejszem zamieszaniu. Mógł łatwo zginąć.. Przyślę go pani dziś jeszcze. Odpowiedź proszę oddać na moje ręce.
Po krótkiej rozmowie o czasach obecnych, panna Izabella rzuciła pytanie:
— Czy pani cały ubiegły rok spędziła na Wołyniu?...
— Tak, u moich stryjecznych dziadków, Burbów.
— Niesłychanie żałowaliśmy, że pani tak prędko opuściła Rivierę. Nasza paczka była rozbita.
— Wszakże tylko ja ubyłam.
— No, nie, bo i sir Dovencourt już nie wrócił; odprowadziwszy panią do Wiednia, pojechał prosto na Tryjest, a stamtąd yachtem swoim do Afryki na polowania. Wiem, że zabił wtedy parę tygrysów i olbrzymiego lwa. Z wnętrza czarnego lądu zawrócił do Anglji.
— Do Anglji? — spytała Elża zamyślona.
— Czy pani o tem nie wiedziała?
— Nie.
— Nie pisał stamtąd do pani?...
Elża zrozumiała, że jest badaną. Odrzekła sucho, by ukryć wielką przykrość.
— Nie, pani, korespondencja moja z sir Dovencourt-Howe trwała bardzo krótko.
— Ach tak.
Panna Izabella zamilkła, tylko w jej oczach łyskały jaskrawe płomyki ciekawości. Jeszcze chwila rozmowy. Przed nowym programem Elża podała jej swój adres. Panna Izabella rzekła do niej z uśmiechem:
— Gdyby pani miała kiedy dobrą chwilę, by ją ofiarować mnie, kompance lepszych czasów, bardzo byłabym rada i szczęśliwa.
Wymieniła ulicę i numer.
Elża serdecznie uścisnęła jej rękę, rozbrojona.
— Dziękuję! — odrzekła szczerze.
Rozstały się.
Strona:Helena Mniszek - Verte T.1.djvu/164
Ta strona została przepisana.