Strona:Helena Mniszek - Verte T.1.djvu/175

Ta strona została przepisana.

— Nie wiedziałam, żeś taki filozof.
— Ja tylko umiem obserwować. To są zresztą prawdy odkryte dawno i znane. Co, już odchodzisz?.
— Dziwisz się?... Chcę wszakże uprzedzić tego... żonatego człowieka, że za długo zasiedziałeś się na wystawie.
Zdziś powstał gwałtownie. Gorska wybuchnęła śmiechem.
— Ty możesz iść ze mną, pozwałam, uprzedzimy go razem. No, chodźmy!
— Ach, jak ty sobie kpisz.
— Poczekaj, chcę ci tylko poradzić, jaką powinieneś zdać sprawę z wywiadu ze mną. Nie patrz na mnie z taką gladjatorską miną. Otóż? — słuchaj. Mówiąc swoje własne spostrzeżenia o owym, żonatym człowieku, nie zacznij dowodzić, że żonę ma złą, jak Ksantypa, a brzydką, jak Meduza, bo to będzie, uważasz, szablon. Wymyśl jaki inny powód zrywania jego ślubów małżeńskich dla mnie ciekawszy. Nieszczęśliwe więzy, to zbyt pospolite. I dla mnie wymyśl coś zabawniejszego niż pragnienie męża, bo przecież mam z innym romans.
— Kuzynko, za kogo ty mnie masz?...
— Ach... cóżeś taki patetyczny?... Za kogo ciebie mam?..... Za jednego „ludzia” z tłumu ludzi.
— Więc nie za człowieka, a nawet?...
— Mój drogi, mówisz „nawet”; ależ człowiek — to lux, to wyżyna. Człowiek jest taką rzadkością i tak samo góruje nad tłumem ludzi pospolitych, jak naprzykład pancernik nad oceanem..
— I pancernik często ginie zatopiony przez bałwany! — rzucił Zdzisław z irytacją.
Gorska uśmiechnęła się.
— Wybornie powiedziane, bo bałwany mają niekiedy siłę niszczycielską, więc gdy są w masie...
Burba zerknął na nią.
— Co ty mówisz?...
— To, coś ty zaczął, a co uważam za zupełnie dobry dowcip. Teraz bywaj zdrów, rozchodzimy się.
Zostawiszy osłupiałego kuzyna na schodach Zachęty, odeszła śpiesznie. Śmiech rozrastał się w niej i z dna duszy powstała ironja.
Kocham się w żonatym człowieku i romansuję z nim, a za Tomka wychodzę dlatego że... zapragnęłam męża... — powtarzała sobie ze śmiechem, pełnym zgrzytu. — Ha, ha, ha! zapragnęłam męża, więc idę za Tomka, pędzona zmysłami, i, czasu nie tracąc, mam romans z innym człowiekiem, w dodatku nie wolnym. O, jakże wy mało o mnie wiecie, ludkowie zbożni, i jakie to szczęście dla mnie, że nie znacie — prawdy.
W oczach jej było szyderstwo.
— Gdyby ją poznali, zbrudziliby po swojemu, omazali błotem po ludzku. Rzucajcie się na mnie, jak hjeny, gryźcie, oczerniajcie, nigdy nie będę wam przeczyła, nie będę się broniła ku waszemu zadowoleniu. Cieszcie się! Możecie plugawić mnie, ale nie splu-