gawcie tego, co jest we mnie nie dla was. To uchronię przed wami.
Pełna była splątanych z sobą uczuć: ironji, goryczy, śmiechu i radości wewnętrznej, że nie rzuciła na pastwę ludzi swojej prawdy, że jej nie dosięgną. Przyszła do mieszkania, podniecona niezwykle. W swoim pokoju znalazła list ze stemplem poczty wołyńskiej.
— Z Warowni. — Rozerwała kopertę.
— Od Uniewicza. Cóż to?...
Zaczęła czytać, uśmiech występował na jej usta. Pan Mel czynił jej od siebie wymówki za zasiedzenie się w Warszawie. Pisał: „Strzelaliśmy wilki ze strzelnic bez Pani, polowaliśmy bez Pani, spędzaliśmy arcycudne wieczory przy kominku także bez Pani, ale rwać fijołki, a potem konwalje także bez Pani, ani myślimy. Proszę to sobie zapamiętać. Warownia wygląda teraz jak klasztor żeński, w którym zabrakło opata wizytatora; jeśli Pani nie chce by klasztor zgnuśniał do reszty, proszę wracać jaknajprędzej”.
Uniewicz opisywał szeroko o wszystkiem, co interesowało Elżę, i kończył:
„Tomek zupełny już desperat, jedzie po Panią za parę dni, śpieszy się, a przynaglamy go wszyscy, i apatyk pan Cezary, i skwaśniały sybirak, i wzdychająca za panią Jasiowa, i nawet stetryczały Stacho, który się żali, że niema komu słuchać jego legend... i... ja naostatek, rozmazgajony z braku Pani, bo nie mam z kim się kłócić i czytać innych dzieł, niż komunikaty wojenne, te już mi się uszami przelewają. Nie mamy także z Tomkiem partnerki do ujeżdżania koni w zaprzęgach, najgorzej wychodzą na tem konie, gdyż Tomek, poirytowany wspomnieniami zeszłorocznych przejażdżek z Panią i całą złość wywiera na ujeżdżanych źrebcach. Tęsknią za Panią jeszcze trzy istoty: Ataman — do cukru, Kajtuś do łechtania po kudłach i Murmyla — do spacerów. A prawda, zapomniałem jeszcze i to nie o byle kim... kto do Pani wzdycha“.
Na tym kończyła się stronica. Elży serce zabiło żywiej; może to będzie nareszcie babka?... Odwróciła kartkę:
„Zapomniałem o Pobereziu, brak mu Pani do politykowania i dowodzi, że Warszawa nazbyt Panią trzyma, a to już jest próg do... szerszego świata. Całe szczęście, że wierzeje tego świata teraz na wszystkie strony zamknięte“.
Elża skończyła list, na dole arkusza był dopisek:
„Fijołki w sadzie i kaczeńce na łąkach już mają pączki“.
— Aha, rozumiem. To dobrze, ale wszyscy za mną tęsknią, prócz babki, wszystkich wymienił Uniewicz, tylko Burbinę pominął. Snać dla niej nie istnieję.
Uczuła dotkliwą przykrość, łączyła się ona w niej z niesłychanie bolesną świadomością że wierzeje na szeroki świat zamknięte. To było jakby chmurą, rzucającą cień ogromny, głuszący wszystkie odczucia. Ale z poza tej chmury prześwitywać zaczął leciuchny brzask, jakiś jasny, ciepły i serdeczny...
Strona:Helena Mniszek - Verte T.1.djvu/176
Ta strona została skorygowana.