Zaczęła się walka straszna, pełna trwogi i okrutnej zaciekłości.
Uczynił się zamęt, słychać było kwik koni, dziki przeraźliwy charkot bestji, który zlewał się z krzykiem Górskiej, Łukasza i Uniewicza. Nieustanne strzały i piekielne skomlenie i wycie rannych wilków potęgowało grozę chwili.
Burba nie stracił głowy, czuwał nad wszystkiem, kierował obroną.
— Niech mi pan da bagnet, — zawołała Górska.
Burba podał jej broń prędkim ruchem.
— Proszę ostrożnie.
— Tomek pal!.. nowe stado!.. — wrzasnął Uniewicz.
— Piekło się na nas sprzysięgło, czy ki djabeł, naboi nie starczy, — warknął Burba wściekły.
Ze zdwojoną furją zaczął prażyć wilki, których tyle padało, że atak ich stopniowo osłabł. Już tylko pojedyńczo doskakiwały do sanek, zajadłe z najeżoną szerścią na karku i świecącemi jak latarnie ślepiami. W spienionych pyskach łyskały potężne kły, kłańcające bezustannie.
— Tych położymy, psiakrew, co do jednego!. — krzyknął Burba.
— Ja już nie mogę — jęknął Uniewicz. — Ty strzelaj, ja będę kłół.
Rzucił strzelbę, wyrwał szablę z pochwy i tuż prawie zakłół wilka, skaczącego na płozy.
— Na Uniewicza czekałeś!.. wilkołaku, poznaj jego rękę, bestjo!.. Masz!
Szabla zgrzytnęła na czaszce drugiego zwierza. Trzeci wilk ranny kulą Burby zakręcił się koło sanek i skoczył na plecy Górskiej. Ale ona teraz nie straciła przytomności. Dała w tył mocne pchnięcie bagnetem. Ostrze ugrzęzło w ciele zwierza, ranny powtórnie zwalił się na nią całem cielskiem, rwąc pazurami futro, lecz natychmiast puścił, gdyż rażony trafną kulą Burby runął, z sanek.
— Jezus Marja! — krzyknęła Górska.
— Co się pani stało?..
— Mógł mnie pan zabić, strzela pan jak Artur...
— Jak kto?..
— Ach nic... strzela pan wybornie, kula przeleciała tuż koło mej głowy.
— Celowałem przecie do wilka.
— Proszę pani, — wtrącił Uniewicz, — Tomek potrafi kolczyk wystrzelić, nie drasnąwszy ucha.
— Mel, uważaj!.. już tylko trzy. Te nasze.
Jeszcze kilka strzałów; jeden wilk rozciągnął się martwy na drodze, jeden ranny skowyczał rozpaczliwym jękiem, ostatni cofnął się do sporej gromady swych towarzyszy, biegnących w oddali po obu stronach gościńca.
— W konie teraz, w konie! — krzyknął Burba.
Strona:Helena Mniszek - Verte T.1.djvu/18
Ta strona została przepisana.