— Uspokój się, Mel, — rzekł Burba. — Niech się pani nie trwoży, to nie wilki, to — ktoś jedzie. Tabun koni wali.
— A prawda, gromada jeźdźców. Któż to?
— Hej! Kto jedzie?!
Zamiast odpowiedzi z gromady buchnął wrzask tak potężny, że aż konie przy saniach szarpnęły się i przysiadły na zadach. Jednocześnie z okrzykiem tym wyskoczyły z zaćmy śnieżnej rozbuchane bachmaty, nad któremi wznosiły się machające ramiona jeźdźców, zbrojne w kije i strzelby. Zadęły rogi myśliwskie i cała ta burza z łomotem, tętentem i wrzaskiem minęła sanie i z impetem wpadła na ogłupiałe wilki.
— Bij!.. Łup!.. Wal!.. Rznij!.. — wołały głosy podniecone, a wtórował im Burba i Uniewicz z niemniejszym zapałem.
Burba zwrócił się do zdumionej Górskiej.
— To gajowi i dworscy z Warowni, ojciec ich widocznie wysłał na pomoc.
— Skądże wiedział o napadzie?..
— Domyślił się, to u nas częste wypadki w tej porze.
— Musi słyszeli strzały we dworze, — rzekł Łukasz.
— Ruszaj teraz żywo, już tam oni zapędzą wilki na koniec świata, nam czas do domu.
Hałas, wrzawa, krzyki i strzały oddalały się W stronę boru. Sanki pomknęły naprzód. Pędem minęli białe męty ośnieżonych pól, zaczerniał przed nimi drugi las i huczał basem w szalejącej już na drodze zadymce.
W sankach milczeli.
Zaledwo wjechali w las, gdy od drzew oderwało się znowu dwuch jeźdźców.
— Kto to? — krzyknął Burba.
— Swoi, z Warowni. Gajowi...
— Ach, to Stacho Domalewski. Czy i tu może być napad?
— My stąd przepędzili duże stado wilków, poszły na niedźwiedzi bróg, już nie wrócą, wystraszone, ale zawsze bezpieczniej. Panicze już pewno ustali od strzelania.
— Słyszeliście?!.
— Hej, taka palba, jak w bitwie, po śniegu echo niosło. Starszy pan usłyszał pierwszy i wraz nas zwołał.
Sanki minęły gajowych; konie, wyzbyte lęku, pędziły raźnym kłusem, prychając radośnie. — „Zdrów, — zdrów!” — odpowiedział im Łukasz.
— Czy tu lud mówi po polsku? — spytała Górska Burbę — bo i stangret i gajowi mają tylko akcent małorosyjski?
— Cała służba dworska i leśna to polacy i katolicy, proszę pani. Ojciec wprowadził to u siebie i utrzymuje. Wioski małorosyjskie są prawosławne i mówią swoim narzeczem — poczem rzekł swobodnie: — ale będą nam w domu radzi, konie parskają ochoczo.
Strona:Helena Mniszek - Verte T.1.djvu/20
Ta strona została przepisana.