— Co pan tam robi?
— Zalewam się starką i wchłaniam w siebie wędlinę, bo jestem głodny, jak stado wilków.
— Niechże podają wieczerzę, Jasióweczko! — zwrócił się do staruszki, — co tak długo pietrasicie?
— Wszak jeszcze panie nie przyszły — zaśpiewała przewlekłym akcentem zagadnięta.
— Cóż tak marudzą?.. pewno Leontyna przebiera się po podróży, zawsze była strojnisia, słynęła z tego.
— Wszak ona Elża, ojcze.
— Jąka tam Elża, Leontyna i basta!
— Nawet się przebierać nie może, bo po rzeczy na stacją posyłamy dopiero jutro.
— A prawda.
— Strasznie jestem ciekawy tej pani. Chociaż już mogą ją scharakteryzować, — rzekł Uniewicz.
— Naprzykład?
— Jest kostyczna, musi być zła i ma nadzwyczajny słuch. Nie jest też pewno urodziwa, bo tak się szczelnie woalem zasłoniła, gdy przeszła za panią Burbiną do dalszych pokojów, że nawet nie mogłem jej obejrzeć.
— Owszem, Leontyna była kiedyś przystojna, teraz już stara kobieta.
— I to pewno poważnie, bo sama się do starości przyznaje, co jest oznaką... — zaczął Uniewicz, lecz Tomasz nagle szepnął:
— Ciicho... idą panie.
Odstąpił od ojca, wyprostował się i wpatrzył w stronę, skąd dolatywały głosy. Przeszył go znowu silny jakiś prąd gorący, jak tam, w lesie, gdy ujrzał zbliżające się sanki. Twarz mu zapłonęła. Dziwny niepokój odbił się w całej jego postaci.
Spostrzegł to i Burba i Uniewicz.
— Tomku! — zawołał ojciec.
— Ha, ha, ha! — zgrzytnął szyderczy śmiech Uniewicza.
Drzwi w głębi sali otworzyły się, weszła okazała pani Urszula Burbina z wesołym uśmiechem na pełnej bladej twarzy; za nią wysoka, smukła, ciemna sylwetka przybyłej.
Oczy mężczyzn zwróciły się na nią badawczo.
— Pozwól, Cezary... — zaczęła Burbina rozbawionym tonem, gdy wtem szybko wysunęła się naprzód szczupła, zgrabna postać młodej kobiety, elegancko ubranej.
Z szelestem żywo podbiegła do starego Burby i podała mu obie ręce.
— Witam kochanego stryja, bo chyba wolno mi tak nazywać?...
Pan Cezary powstał z fotelu bezmiernie zdziwiony. Tomasz i Uniewicz stali z szeroko otwartemi oczami, bez ruchu, zdumieni.
Burba dopiero po chwili przemówił, trzymając podane sobie ręce, wpatrzony w nieznajomą.
— Ależ... z kim mam przyjemność?...
Strona:Helena Mniszek - Verte T.1.djvu/23
Ta strona została przepisana.