Strona:Helena Mniszek - Verte T.1.djvu/24

Ta strona została przepisana.

— Proszę zgadywać...
Stała przegięta nieco w tył, z odchyloną wdzięcznie głową strojną w orzechowo-złote włosy, upięte w węzeł. Ciemne oczy na jasnej twarzy śmiały się wesoło, białe zęby błyskały z rozchylonych, świeżych ust. Opięta w gładkie sukno, koloru ciemnego mahoniu, opasana złotym łańcuchem, z ramionami wyprężonemi, bo dłonie schowane były w rękach Burby, zapytała figlarnie:
— A więc kto ja jestem?..
— Chyba... córka Joachima i Leontyny z Szybowa, ale... nie słyszałem...
— Jestem wszakże z domu — Burbianka.
— A widzisz, Cezary!.. Przed chwilą i ja byłam w takim samym kłopocie. Ot, niespodzianka, — mówiła przeciągając pani Urszula.
— Kochany stryj zapomniał o Walerym Burbie, z Taraszczy.
— Walery?.. To przecie syn mego brata. Ożeniony z Renardówną.
— Jestem jego córką.
Nowe zdumienie odmalowało się na twarzy starca.
— Czyżby Elżusia? miała dziesięć lat...
— No, teraz znacznie więcej, teraz już cała Elża, nie Elżusia — zaśmiała się swobodnie i ucałowała pana Cezarego w ramię.
Uścisnął ją wzruszony, nie pozbywszy się jeszcze zdziwienia.
— No proszę. Witam cię, dziecko, całą duszą. Ale skądże znowu podpisałaś się Gorska? Zwiodłaś nas, figlarzu. Ot widzisz.
— Ani trochę. Mąż mój, Adam Górski, był bratankiem Joachima. Czyli że po raz drugi Burbianka za Gorskim. Ha!
— I także wdowa, — podchwyciła pani Urszula.
— Czy tak?.. moje dziecko. Czy tak?!.
— Tak, stryjku, od kilku lat.
— Biedactwo, taka jesteś młoda. Że też ja nie pamiętam, abym słyszał o waszym ślubie i...
— Wogóle stryjek o nas zapomniał.
Nagle żywym ruchem podała rękę Tomaszowi z twarzą pełną uśmiechów.
— Witam kuzyna a mego obrońcę, dwa razy wyratował mnie kuzyn z pazurów wilka.
— Nie wiedząc nawet, kogo ocalił, — śmiał się pan Cezary.
Tomasz nie otrzeźwiał jeszcze ze zdumienia, pochłaniał wzrokiem młodą kobietę. Gdy uczuł jej miękką, nerwową dłoń w swojej, schylił się nisko i niemal z namaszczeniem ucałował ją.
Gorska spłonęła rumieńcem. Twarz Tomasza, gdy podniósł głowę, zalana była ognistą łuną. Wszyscy spostrzegli pewną niezwykłość tego powitania i zapanowała dość długa chwila ciszy. Stary Burba ściągnął brwi trochę surowo.
— Oto drugi towarzysz podróży, pan Uniewicz.
— Ależ i my się znamy, zdążyliśmy się już nawet pokłócić na sankach.